Hermiona otworzyła oczy. Za oknem świtało. Wesoła, sturlała
się z łóżka. Podeszła do kalendarza i oderwała kartkę. 15 sierpnia. To dziś.
Dziś da mu kolejną szansę.
-Ginny, słuchaj, postanowiłam, że… - Hermiona odwróciła się
w stronę łóżka swojej przyjaciółki, urywając zdanie. Rudej nie było. Szatynka
spojrzała na zegar, wiszący na ścianie. 7.00.
-Coś się szykuje – wymruczała gryfonka, wchodząc do
łazienki. Szybko jak nigdy umyła się, ubrała i wyszła na korytarz. Usłyszała
głośne dźwięki uderzania talerzem o talerz.
-Wstawać lenie, wstawać, robota czeka! – Ginny darła się jak
nigdy dotąd.
Hermiona uśmiechnęła się na widok wesołej, w pełni
rozbudzonej dziewczyny.
-Widzę, że przygotowania idą pełną parą – Hermiona
przytuliła przyjaciółkę na powitanie. Obie dziewczyny zeszły do kuchni, która
bez pani Weasley nie była już taka wesoła.
-Oczywiście, że tak!- Ruda stanęła przy blacie, wyciągając
talerze, sztućce i inne przybory do jedzenia.- Mamy dwa dni, dwa dni na
posprzątanie, przygotowanie namiotu, ugotowanie potraw! Dwa dni!
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Takiej Ginny nie znała.
Kiedy George rzucił pomysł na urządzenie rocznicy ślubu rodzicom, ruda przejęła
się aż za bardzo. Wygoniła rodziców do ciotki nad morze na te nieszczęsne dwa
dni, a sama wzięła się za robienie harmonogramów, listy gości. Teraz siedziała
przy stole, robiąc sobie kanapkę, a jej włosy, zwykle wspaniałe i ułożone, były
rozwichrzone, każdy stał w inną stronę. Ruda gryfonka miała na sobie
powyciąganą koszulkę z krótkim rękawem oraz bawełniane spodenki, na stopy
wciągnęła sportowe sandały. Biorąc pod uwagę, że w Norze był Harry, postawa
Ginny stała się nadzwyczajna. Szatynka pokręciła głową, chwyciła tost i zaczęła
go obgryzać.
-Siooostra, co nas budzisz tak wczeeeeśnie?- zapytał Ron,
raz po raz ziewając.
-Słuchajcie, jełopy! Zostały nam dwa dni na gotowanie,
sprzątanie, rozstawianie namiotu oraz zapraszanie gości. Musimy się wyrobić! Na drzwiach wejściowych wywiesiłam, kto co z
kim sprząta i gotuje. Teraz jemy śniadanie, a potem od razu do pracy! I bez
obijania się!
Rudzielce płci męskiej oraz Harry westchnęli, po czym
zabrali się za pożeranie tonami naleśników, kanapek, słodkich bułeczek i
tostów. Szatynka pokręciła głową i sięgnęła po ocalałego naleśnika. Jakże
zdziwiła się, gdy wymarzony przez nią placek znalazł się w ustach Rona.
-Fybasz, Ehmiono, chlodny jestm.
Szatynka oparła głowę na rękach, wyraźnie obrażona i
zniesmaczona.
-Masz.
Na jej talerzu znalazły się dwa naleśniki posmarowane
konfiturą z wiśni. Podniosła głowę. Zobaczyła nieśmiały uśmiech Georga.
-Dzięki, ale nie trzeba było.
-Nie no, co ty, zjadłem tego tyle, że sam jestem wielkim
naleśnikiem.
Gryfonka uśmiechnęła się wesoło, zauważając smutne
spojrzenie Freda. Od incydentu ze śledzeniem nie odzywała się do niego. Czemu?
Bo nie pozwoliła jej duma? Może. Chciała coś sprawdzić. Czy uda jej się
wytrzymać bez jego żartów, bez wesołego śmiechu, bez spojrzeń, bez jego dotyku…
Wiedziała, że nie. Więc dlaczego, kiedy przyszedł i klęczał przed nią z
kwiatami nie zareagowała, tylko zatrzasnęła mu drzwi przed nosem? Tego nie
wiedziała, i najwyraźniej nigdy się nie dowie. Westchnęła. Półtora miesiąca wszystko mówiło
jej, że kocha. Że nie uwolni się od tego. Ale Hermiona nie wiedziała, co to
miłość, ponieważ nigdy się nie zakochała. Pragnęła miłości, jak z bajki,
niezwykłej. Nie chciała karteczki z napisem: „Jesteś moją dziewczyną, bo tak
chcę” . Chciała, by o nią walczono, zabiegano, by była najważniejsza. Ale
często czekanie na miłość z bajki nie przynosi niczego dobrego. Hermiona wstała
od stołu i podeszła do drzwi wyjściowych. Szybko odnalazła siebie na liście.
Uśmiechnęła się.
-Freddie, jak skończysz jeść, słoneczko, to przyjdź do
ogrodu, plewimy chwasty i wyrównujemy ziemię pod namiot!- w przypływie dobrego
humoru posłała zszokowanemu rudzielcowi całusa. Odwróciła się, wpadając na
jakiś wazon. Nieszczęsne naczynie spadło i stłukło się.
-Ups, przepraszam…
-Nieeeee!
George doskoczył do potłuczonego wazonu. Zebrał kilka kawałków
w dłoń i załkał.
-Reparo! Już mój
mały, już dobrze, kochany... – bliźniak postawił wazon z powrotem na jego dawne
miejsce.
Ginny nagle poderwała się z krzesła.
-Fred, George! Oddawać różdżki! Wszystko robimy bez pomocy
magii, no, oprócz namiotu.
-Ale…
-Żadnych ale!
-Jej, siostra. Zamieniasz się w mamę.
Bliźniacy niechętnie oddali Ginny różdżki. Ta pobiegła z
przedmiotami na górę. Hermiona, uważając, żeby tym razem niczego nie strącić,
wyszła na zewnątrz. Dotarła do kawałka podwórka przeznaczonego dla nich,
uklękła i zaczęła wyrywać chwasty. Umiała to robić, często razem z mamą
pracowały tak w ogródku przy ich domu. Zwilżyła suchą ziemię wodą, po czym
jednym, mocnym szarpnięciem wyrywała. Tuż obok niej pracował Fred. Nadal lekko
speszony sytuacją na śniadaniu, nie odzywał się. Hermiona, skończywszy swoją
robotę, usiadła i przyjrzała się bliźniakowi. Chłopak zdjął koszulkę, upał
zdecydowanie dawał się we znaki. Był dobrze zbudowany, silny, widać gra w
Quidditcha coś daje. Rude włosy Freda połyskiwały w słońcu, gorąca kula gazu
nadawała im złote akcenty.
-Jak kolory
Gryffindoru…- pomyślała szatynka.
Wstała najciszej jak umiała. Powoli zbliżyła się do chłopaka
odwróconego do niej plecami. Wybrała odpowiedni moment i skoczyła. Oplotła
szyję rudzielca ramionami, śmiejąc się wesoło.
-Miona, co ty robisz?!- przerażony i jednocześnie speszony
chłopak zachwiał się.
-Jak to, co?! Daje ci podstawy do tego, żebyś wreszcie
zaczął się do mnie odzywać!
Szatynka przewróciła chłopaka na plecy i usiadła na nim
okrakiem, umiejscawiając swoje ręce koło jego głowy.
-Więc już się nie gniewasz?- Fred popatrzył dziewczynie w
oczy.
Pokręciła głową.
-A więc, panno Granger, co powiesz na to?
Gryfon złapał szatynkę za nadgarstki, przewracając ją tak,
że teraz on był górą.
-Powiem, żebyś mnie puścił.
-Nie, wygodnie mi.
-Puść mnie, albo zniszczę tą twoją fryzurkę kubłem zimnej
wody!
-Nie musisz, sam to zrobię.
Fred wstał, przerzucił Hermionę przez ramię i ruszył w
stronę pobliskiego jeziora.
-Nie, Freddie, nie!- szatynka była naprawdę przerażona.
Rudzielec uśmiechnął się, rozpędził i po chwili oboje byli
już w wodzie. Hermiona wynurzyła się, młócąc rękami o wodę.
-Idioto!- wrzeszczała.- Nie umiem pływać!
Szatynka zanurzyła się, i już jej nie było.
-Ale mam przechlapane- Fred
szybko zanurkował.
Rudzielec podpłynął do opadającej na dno Hermiony. Słońce
przenikało przez wodę, oświetlając jej twarz. W tamtym momencie wyglądała jak
nimfa z bajek jego mamy. Stworzenia te wabiły mężczyzn, po czym topiły. Fred
szybko się otrząsnął, chwycił dziewczynę w pasie i zaczął płynąć w górę. Tuż
przed wynurzeniem, gryfonka złapała głowę bliźniaka i pchnęła ją w dół, a sama
odpłynęła trochę dalej.
-To był faul!- wrzasnął Fred po wynurzeniu.- Udawałaś!
-Oczywiście, że tak- gryfonka wystawiła język.
Oboje szybko wdrapali się na pomost.
-Chodź tutaj, więcej słońca- Fred pociągnął dziewczynę
bliżej trawy.
-Nie możesz nas po prostu osuszyć?- zapytała Hermiona, kładąc
się wygodnie na miękkich źdźbłach.
-No przecież Gin zabrała mi różdżkę –mruknął chłopak, układając
się obok dziewczyny.
Leżeli tak obok siebie, w kojącej, błogiej ciszy. Hermiona
zamknęła oczy, pozwalając sobie odpłynąć. Rudzielec patrzył na szatynkę
uważnie. Wiecznie poczochrana, brązowa szopa. Zgrabny nos. Pełne, malinowe
usta. Dziewczyna otworzyła oczy, po czym momentalnie spłonęła rumieńcem,
widząc, że rudzielec patrzy na nią z tym… Błyskiem w oku.
-Lubię patrzeć na chmury- powiedziała szatynka wesoło.-
Każda z nich ma jakiś kształt. O, na przykład tamta wygląda jak smok.
-A ta jak jednorożec- Fred wskazał ręką na lekko
zdeformowaną chmurę.
Leżeli tak pewien czas, wymyślając coraz dziwniejsze
kształty dla coraz to różnych chmur. W pewnym momencie Hermiona westchnęła
ciężko.
-Hej, mała, co jest?- Fred złapał dziewczynę za podbródek,
zmuszając, by na niego spojrzała.
-Po prostu… Jak byłam mała, miałam najlepszą przyjaciółkę,
Emily. Robiłyśmy razem wszystko, i to właśnie ona tak zaszczepiła we mnie
miłość do chmur. Kiedy dostałam list z Hogwartu, byłam naprawdę szczęśliwa,
ale… Nie mogłam powiedzieć Emily. Ona nalegała, chciała, żebym podała jej
adres, to pójdziemy razem do szkoły. Wtedy strasznie się pokłóciłyśmy, czułam
się okropnie. Po 1 roku przywiozłam ze sobą Flos
Caeli*, który zmienia kolory razem z kolorami nieba, specjalnie na
przeprosiny. Niestety, ona wyjechała, nie zostawiła nawet wiadomości, gdzie…
Szatynka umilkła. Zamknęła oczy, widać było, że mówienie o
Emily sprawia jej dużo bólu.
-Mała, nie smuć się…
Fred pochylił się nad dziewczyną. Gryfonka otworzyła oczy,
ale nic nie powiedziała, ani nie odepchnęła chłopaka. Jego bliskość
hipnotyzowała, i choć Hermiona wiedziała, że robi źle, to nie chciała tego
przerywać. Potrzebowała go, tak bardzo… Tak samo, jak on jej. Ich twarze
dzieliły już tylko centymetry. Dziewczyna wyciągnęła rękę i pogładziła
delikatnie policzek chłopaka. Jego oczy, jego włosy, jego ciepło, jego oddech…
Hipnotyzowały. Uniosła delikatnie głowę. W tamtej chwili była jakaś zamroczona,
inna… Ale chciała tego. Była pewna.
-Ginny kazała wam wraca… Oj, przepraszam, że przeszkodziłem-
George wycofał się do tyłu.
-Nie, nie przeszkodziłeś- Hermiona szybko odepchnęła
chłopaka, oblewając się głębokim rumieńcem. Wstała i otrzepała spodnie. Fred
siedział na ziemi w głębokim szoku.
-No dobrze, a więc: Ginny kazała wam wracać do domu i
sprzątać poddasze.
Szatynka szybko ruszyła za Georgem, zostawiając w tyle
osłupiałego Freddiego. Tak blisko, żeby ją pocałować, a on tego nie
wykorzystał… Z cichym westchnieniem ruszył za bratem i Mioną.
***
-To jest stary gabinet waszego taty?- Hermiona siedziała na
biurku w małym, dość ciasnym pomieszczeniu.
-Tak, pełno tutaj starych papierów i zdjęć, które trzeba
posegregować. W dodatku brudu i kurzu więcej, niż w pokoju Rona.
-No, to bierzmy się do pracy.
Szatynka chwyciła mopa i zaczęła szorować podłogę. Fred,
który miał się zająć myciem okien, chwycił starą miotłę i zaczął tańczyć z nią
tango.
-Och, jak wspaniale tańczysz, panno Miotełko- gryfon okręcił
się wokół własnej osi.- Twoje usta są takie piękne…
Rudzielec pochylił się i pocałował miotłę w kij. Stojąca
nieopodal szatynka dusiła się ze śmiechu. W końcu, kiedy już swoimi ubraniami
wystarczająco wyczyściła podłogę, chwyciła szmatkę z wiaderka i rzuciła nią w
bliźniaka.
-Bierz się do roboty.
Doprowadzenie wszystkiego do czystości nie zajęło im dużo
czasu. Czas w miłym towarzystwie płynie szybciej. W końcu usiedli na podłodze,
a obok każdego z nich leżała dość duża sterta papierów i zdjęć.
-Segregujemy tak: pisma z Ministerstwa osobno, listy
prywatne osobno, zdjęcia osobno- Hermiona szybko ustaliła sposób segregowania,
po czym oboje zajęli się pracą.
Po jakiś dwóch godzinach wszystko było prawie skończone.
Hermiona właśnie próbowała nie wybuchnąć śmiechem po obejrzeniu zdjęcia, na
którym dwóch identycznych, na oko 3-letnich i w dodatku gołych chłopców biegnie
przez podwórku.
-Z czego się śmiejesz?- Fred zaciekawiony spojrzał
dziewczynie przez ramię, a mina mu zrzedła.-O nie…
-Jest super, zatrzymam je!
-Nie, oddaj!
-W życiu!
Zaczęli się ganiać po całym pomieszczeniu. W końcu rudzielec
powalił szatynkę na podłogę.
-Oddaj zdjęcie – Fred próbował zabrać zdjęcie.
-A co mi za to dasz?- Hermiona uśmiechnęła się zadziornie.
-Poczekaj chwilę.
Rudzielec uwolnił szatynkę od podłogi, a sam teleportował
się gdzieś. Hermiona usiadła na krześle, przeglądając jakąś starą książkę,
którą znalazła w szufladzie biurka.
-Mionka! Chodź tu!
Szatynka uniosła głowę. Zdezorientowana, stanęła na biurku i
spojrzała przez okno.
-Fred! Złaź!
-Ej no, chodź, fajnie będzie! A może tchórzysz?
Hermiona zacisnęła usta w oburzeniu. Ona tchórzy?! Z mocno
bijącym sercem wyszła na dach Nory. Podeszła do stojącego nieopodal rudzielca.
-Hermiono, czy oddasz mi to nieszczęsne zdjęcie?- Fred
uklęknął na jedno kolano, wyciągając przed siebie krwistoczerwonego tulipana.-
Oto tysiącletni tulipan, niestety, mrożony, ale zawsze jest!
Szatynka zachichotała. Podała rudzielcowi zdjęcie, a sama
zabrała tulipana. Usiadła obok bliźniaka.
-Wiesz, to zabawne…- zaczęła, obracając kwiat dookoła.-
Kiedyś razem z Emily wymyślałyśmy ideały chłopaków. Moim był rycerz na czarnym
jednorożcu.
Fred parsknął.
-No co, nie śmiej się! Chciałam czegoś oryginalnego. W
każdym razie. Rycerz ten klęknąłby przede mną z bukietem stu tysiącletnich
tulipanów i powiedziałby: „Jesteś jedyna na świecie. Nigdy nie spotkałem nikogo
takiego, jak ty. Jesteś wyjątkowa. Nigdy na nic bym cię nie zamienił. Proszę,
bądź moja, bo bez ciebie życie traci sens.”
Rudzielec zmieszał się. Tak, pragnął tej dziewczyny, jak
nikogo… Ale nie wiedział, czy jego image macho i żartownisia nie ucierpiałby,
gdyby wyskoczył przed nią z czymś tak… Romantycznym.
Nagle cały jego świat odpłynął. Siedząca obok szatynka złapała go za rękę,
szepcząc:
-Freddie, Freddie popatrz!
Chłopak posłusznie spojrzał we wskazanym kierunku i zaparło
mu dech w piersiach. Tuż przed nim zachodziło słońce, ale nie tak zwyczajnie.
Całe niebo nabrało odcieni pomarańczy, czerwieni, różu i żółci. Samo słońce
było złote i oświetlało wszystko dookoła. Fred spojrzał na Hermionę. Jej twarz
wyrażała błogość, słońce wplatało we włosy złote refleksy. Rudzielec zapatrzył
się w nią.
-Pięknie, prawda?- szatynka przysunęła się bliżej niego,
opierając mu głowę na ramieniu.
-Tak, pięknie…- szepnął Fred.
Rudzielec objął szatynkę ramieniem. Słońce było coraz niżej.
Jeszcze tylko błysnęło przez drzewa delikatnie, prosto na parę, po czym po
prostu zgasło. Hermiona szybko podniosła się z głębokim rumieńcem na twarzy.
-Przepraszam, Fred, ja… Zapomnijmy o tym.
-Hermiono…
Rudzielec złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie i
przytulił. Krótko, po przyjacielsku, ale mogąc poczuć jej zapach, dziwnie kwiatowy,
ale też z nutką czekolady, zwariował. W końcu szatynka odepchnęła go lekko,
zsunęła się z dachu i zeszła do kuchni. Fred stał jeszcze na dachu dobrych parę
minut. W końcu zszedł z dachu, mrucząc:
-Baby… Weź je zrozum…
***
-Nie wiem, dlaczego to zrobił, ani po co, ale Gin! Ja. Tego.
Chciałam!
Obie dziewczyny siedziały
w swoim pokoju i objadałyby się naleśnikami. Odkąd Hermiona oznajmiła,
że chodzi o Sprawę Wagi Najwyższej, ruda zostawiła całą kuchnię w rękach bandy
niewyżytych w stosunku do jedzenia. Oby tylko nie wysadzili kuchni.
-Moja droga- Ginny poprawiła niewidziane okulary z
uśmiechem.- Jako ekspert od spraw miłosnych powiem ci jedno. Wpadłaś po uszy!
-Wcale nie!- Hermiona założyła ręce na piersiach.- Bo on
jest arogancki, zachowuje się jak pięcioletni dzieciak, nieodpowiedzialny,
impertynencki…
-I w dodatku jest słodki, a te jego oczy tak hipnotyzują…
-No, może oczy rzeczywiście ma ładne…
-Ha!
-Uh! Jesteś okropna!
-I chyba za to mnie kochasz, nie?
***
-Słuchaj, ona tego chciała! Tak blisko, a ty się wryłeś w
takim momencie!
Fred i George siedzieli w salonie, grając w Szachy
Czarodziejów.
-Wpadłeś, Freddie, jak śliwka w kompot! Ale teraz
przynajmniej wiesz, na czym stoisz!
-To znaczy?
-Musisz zacząć ją zdobywać, skoro nie miała nic przeciwko!
-A ja nawet nie wiem, co do niej dokładnie czuję! Ani co ona
do mnie!
-Co z tego! Martw się czym innym!
-Czym?
-Angeliną…
~~~~~
~~~~~
No heej łizardy ^^ Przybywam z nowym rozdziałem ;) 6,5 stron
w Wordzie, podoba się? ;) Mam nadzieję, ze was usatysfakcjonuję, tak, wiem,
błędy są, ale no ! Staram się ^^ I przybywam z informacją! Tak, moi kochani,
prawdopodobnie będziemy mieli szablon ! Haha! Zamówiłam na
land-of-grafic.blogspot.com . Tak więc być może niedługo nacieszycie oczy
dziełem Mii :) Zrobiłam taką mini scenkę fremione, mam nadzieję, że się
podobało :D Chciałam też podziękować za komentarze. Wow! Pod poprzednim
rozdziałem pojawiło się ich tyle, że naprawdę byłam w szoku. Może dla kogoś z
bardziej popularnego bloga jest to niewielka ilość, ale dla mnie to coś ;)
Apeluję też: Jeśli już tu jesteś, to bardzo cię proszę, zostaw chociaż dwa
słowa. Tak niewiele, a na serio cieszy ;] Pozdrawiam też i pytanie do was:
Więcej scenek fremione?
* Kwiaty zmieniające kolor wraz z kolorem nieba. Z
łaciny: Flos – kwiat, Caeli – niebo. Mój wymysł