poniedziałek, 24 czerwca 2013

8. cz.2



8.
Chłopak aż zdziwił się, że Hermiona może być taka szybka. Dogonił ją dopiero przy dziedzińcu.
-No co?!- wykrzyknęła ze łzami w oczach.- Co mi chcesz powiedzieć?! Że robisz sobie ze mnie żarty?! Myślałam…
Nie dokończyła, bo rudzielec zakrył jej usta dłonią.
-Posłuchaj mnie.
-Nie!
-Silencio!
Oburzona Hermiona sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po różdżkę, ale, o zgrozo! Zostawiła ją nad jeziorem. Ostatkami sił próbowała się wyrwać, ale Fred był za silny.
-A teraz mnie posłuchasz- warknął.-Chciałem cię przeprosić. Za tamto. Ja… Wcale tak nie myślę. Pamiętałem, co mówiłaś nad jeziorem, jak sprzątaliśmy, no i postanowiłem zrobić ci niespodziankę.
Bliźniak wyszczerzył się do dziewczyny i odwołał zaklęcie.
-Myślę, że ja też powinnam przeprosić. Za pocałunek. To było głupie, ale no cóż… Theodore nazwał mnie tchórzem. Między tobą, a Angeliną wszystko w porządku, prawda?
-Em, tak- skłamał Fred, uśmiechając się mimo woli.
Dziewczyna uśmiechnęła się, odwróciła i weszła do szkoły. Czuła się trochę źle z tym, że skłamała. Dla niej ten pocałunek wcale nie był głupi.
***
Poniedziałek. Dzień, którego żaden z uczniów nie lubił. Żaden, oprócz jednej Gryfonki. Dziewczyna z uśmiechem spoglądała na jęczących wspólnie przyjaciół. Nic nie popsuje jej tego dnia.
-Dlaczego lekcje są tak wcześnieeeeee – ziewnął Ron. Nikt mu nie odpowiedział.
Hermiona w pośpiechu dokończyła tosta z dżemem, złapała torbę i szybko ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
-Mionusiu, gdzie lecisz?- usłyszała wesoły głos obok swojego ucha.
-Chcę być pierwsza, kiedy w końcu przyjdzie nowy nauczyciel OPCM, Blaise- wyjaśniła.- Wiesz, lekcje z prawdziwym Szalonookim są naprawdę ciekawe, ale ja wprost nie mogę się doczekać właściwego nauczyciela. Podobno tym razem ma to być kobieta.
 Zamachała na pożegnanie chłopakowi, a sama popędziła pod salę. O dziwo, na drzwiach była kartka z napisem:
                                                                     Wejdź, nie krępuj się.
Hermiona wzruszyła ramionami, popchnęła ciężkie, sosnowe drzwi i weszła do pomieszczenia.
Sala wyglądała tak, jak zawsze. Trzy rzędy ławek ustawionych w linii prostej, duże biurko, kilka regałów ze starymi książkami, szafa, trochę szpargałów, parę klatek i słoików. Przez duże, podłużne okno sączyło się jasne światło poranka, oświetlając, dość ponurą na pierwszy rzut oka, salę.
Szatynka wyjęła książkę, pióro, pergamin i kałamarz na swoją ławkę z przodu sali, tuż przed biurkiem nauczyciela. Nie minęła chwila, a już do środka wpadła zgraja roześmianych nastolatków, plotkujących o rzeczach całkowicie bezsensownych i nieważnych. Wszyscy rozsiedli się wygodnie. Nie obyło się bez sprzeczek o miejsca z tyłu, w końcu nie każdy lubił, tak jak Hermiona, być od razu zauważonym przez nauczyciela. Nareszcie, kiedy garstka nieszczęśliwych uczniów zajęła ostatnie wolne ławki, zabrzmiał dzwon, oznajmiający początek lekcji. W Sali nikt się nie pojawił. Pięć minut, dziesięć, piętnaście. Cisza. Uczniowie zaczęli gorączkowo szeptać. W końcu drzwi trzasnęły o framugę, a zaraz potem słychać było trzask tłuczonego wazonu.
-Ojej, reparo ! Przepraszam, że tak zaczynamy- TRZASK!- O nie! Dumbledore lubi ten kielich! Ale nic, potem to- BUM!- Ojej, ale to i tak było stare i nikomu nie potrzebne.
Zanim huragan dotarł do biurka, ucierpiało jeszcze pięć wazonów, trzy słoiki oraz spaliło się pięć zwojów dobrego pergaminu. Klasa już po głosie poznała, że owy niszczyciel to kobieta. Była wysoka, dość szczupła, ale najbardziej wyróżniały ją różowe włosy. Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała:
-Moje wejście było dość niefortunne, ale mam nadzieję, że wszyscy puścicie to w niepamięć. Zacznijmy od nowa. Nazywam się Nimfadora Tonks, jestem aurorem oraz waszym nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią.
***
-Ale zakręcona, ta od OPCM!- mruknął Ron, kiedy zaraz po lekcjach, razem z Harrym i Hermioną udali się do Pokoju Wspólnego.
-I do tego jest aurorem- Harry pokręcił głową.- Jestem ciekawy, kto ją nim mianował.
-Sorbet z truskawek – Hermiona podała hasło Grubej Damie i wślizgnęła się do środka portretu.
-Mnie wydaje się sympatyczna- powiedziała, rozsiadając się przed kominkiem.- No cóż, może i jest chodzącym, niszczycielskim huraganem, ale zna się na swoim fachu.
-Taa…- Ron chyba nie był zadowolony z opinii przyjaciółki.- Chyba wolałbym już mieć codziennie lekcje z Trelawney…
-Ja ma dosyć, wychodzę!- oznajmiła szatynka, zabierając torbę. Udała się w stronę swojego królestwa, biblioteki. Wiedziała, że czeka ją długi dzień.

środa, 12 czerwca 2013

8. "Przestań ją ranić" - cz.1



8.
Witajcie ! No cóż, mam wenę, i chcę ją wykorzystać, jak tylko mogę, żebyście nie mówili potem, że mnie dwa miechy rozdziału nie było i macie niedosyt ;P
To część pierwsza, bo reszta jest niedopracowana. 
Ten rozdział dedykuję Dominice Ciołak – przestań mnie męczyć, kobieto !
 KOMENTUJCIE!
***
Fred stał zszokowany na środku boiska, wpatrując się w odbiegającą szatynkę. Tłum powoli zaczął się rozchodzić.
-Co do licha?- szepnął do niego George, nie mniej zszokowany niż brat.
-Nie wiem, brachu, ale...
-Spodobało ci się !- przerwał mu rudzielec o imieniu na literę G.- Nasz Freddie zabujał się w Mionce!
-Debilu,  módl się, żeby nikt tego nie usłyszał- warknął Fred, po czym ruszył w stronę szatni Gryfonów.
-Ależ nie obrażaj się, księżniczko! Niedługo twój rycerz przybędzie i cię pocałuje!- George podążył za bratem.
***
-A oto i nasi zwycięzcy!- krzyknął, prezentując ich, jakby byli sztukami mięsa za ladą.- Powitajmy ich gromkimi brawami!
Cały Pokój Wspólny aż zatrząsł się od głośnego aplauzu. Harry od razu został porwany w tłum, podobnie jak Fred, chociaż rudzielcowi nikt nie gratulował. Wszyscy uciekali przed wściekłą Angeliną, ciągnącą swojego chłopaka za łokieć. Ciemnoskóra wypchnęła chłopaka na korytarz i wrzasnęła:
-Co to miało być?!
-Angie, ja nie wiem, naprawdę!- odpowiedział Fred, podchodząc dziewczyny, ale ta szybko się odsunęła.
-Nie wiesz, dlaczego cię pocałowała?! Nie jestem taka głupia, w ogóle się nie opierałeś!
-Angelino, całowaliśmy się przez pięć sekund!
Dziewczynie napłynęły łzy do oczu.
-Powiedziałeś „całowaliśmy się” !- krzyknęła i z płaczem zniknęła w dziurze za portretem.
Fred osunął się po zimnej ścianie na posadzkę. Ten dzień zaczął się naprawdę dobrze, a skończył okropnie. A wszystko przez Angelinę. W dodatku nadal nie wiedział, dlaczego Hermiona go pocałowała.
-Może ona naprawdę chce być na miejscu Angie…- wyszeptał do siebie.
-Nic z tego, Weasley- cichy głos wyrwał go z rozmyślań.
Fred poderwał się i rozejrzał po korytarzu.
-Tu jestem- zawołał głos zza czerwonej firanki.
-Nott- wysyczał rudzielec na widok szczupłej sylwetki Ślizgona.- Co tu robisz?!
-Przyszedłem cię uświadomić- mruknął Theodore.- Hermiona pocałowała cię, ponieważ przegrała zakład. Ze mną.
-Co? Kłamiesz. Miona w życiu by tego nie zrobiła, jest na to zbyt…
-Zbyt jaka?- Fred odwrócił się. Tuż za nim stała Hermiona z zimnym wyrazem twarzy.- No, powiedz.
-Zbyt kujonowata i grzeczna- wymruczał bliźniak.
Szatynka zacisnęła zęby.
-Skoro tak o mnie myślisz, to nie mamy o czym rozmawiać- syknęła, po czym odwróciła się na pięcie i już jej nie było.
-I co narobiłeś, idioto?! Tak o niej myślisz?!- krzyknął Theo.- Przestań ją ranić.
Ślizgon odwrócił się i zniknął w ciemnym korytarzu. Fred także postanowił wrócić do Pokoju Wspólnego i udawać, że nic się nie stało.
***
Zaczął się październik. Liście nabrały złotego koloru, ptaki nie śpiewały już prawie wcale, a wszyscy mieszkańcy Zakazanego Lasu powoli szykowali się do zimy. Uczniowie Hogwartu wiedzieli, że już niedługo słoneczne dni się skończą, dlatego korzystali  z nich, jak tylko mogli. Ostatniego słońca nie zostawiła też dwójka przyjaciół, którzy ulokowali się pod drzewem tuż obok jeziora.
-Nie ma to jak walnąć się na trawę i napawać promieniami słońca- wymruczał Blaise, rozciągając się na trawie.
-Taa, mów za siebie- mruknęła Hermiona, umykając bardziej w cień.- Ktoś taki, jak ty nie może się już bardziej opalić.
Szatynka otworzyła książkę, ale jakoś nie mogła nic przeczytać.
-Nadal myślisz o tym dupku?- Blaise uniósł się nieco na łokciu.-Zapomnij. Nie jest ciebie wart.
Hermiona westchnęła przeciągle.
-Nie rozmawiajmy o tym, dzisiaj jest taki piękny dzień! Nie psujmy go- stwierdziła , chcąc szybko zakończyć  tę przykrą rozmowę.
Wróciła do studiowania podręcznika. Niestety, nie dane jej było nic przeczytać.
-Tu jesteś!- krzyknęła nadbiegająca Ginny.- Wszędzie cię szukam.
Ruda opadła na ziemię obok Hermiony.
-Słyszałaś już?- pisnęła młodsza z dziewczyn.
-O czym?
Ginny wciągnęła mocno powietrze i wrzasnęła:
-Będzie Bal Halloweenowy!
Odpowiedziała jej cisza.
-Co, nie cieszysz się?
Hermiona westchnęła przeciągle.
-Wiesz, że to nie moja bajka. Nie tańczę za dobrze, głośna muzyka, w dodatku tyle tam ludzi…
-Ale będzie super, w dodat…- Ruda niespodziewanie przerwała.- Blaise, nie podsłuchuj, tylko przysiądź się do nas i normalnie mnie posłuchaj!
Chłopak wymruczał coś tylko, ale przysunął się bliżej Gryfonek.
-A więc. Przebrania są obowiązkowe. Trzeba mieć także maskę.  Dużo hałasu, duchy, dynie, kościotrupy, co tylko dusza zapragnie. Zabawa tylko dla uczniów piątych i siódmych klas.
-Och, ja na pewno przyjdę, no i Theodore!- wykrzyknął Blaise.
-Nie emocjonuj się jak panienka, chłopie- burknęła Hermiona.- Ja nie idę.
-Mionusiu, nie możesz nam tego zrobić!
-No, właśnie Hermi!
Ginny i Blaise zrobili słodkie oczka i złożyli ręce jak do modlitwy.
-Prosimy!
-No dobra!- krzyknęła Hermiona, pragnąc wreszcie zakończyć ten temat.
-TAAAK!- wrzasnęli Ginny z Blaisem, po czym zaczęli zgodnie tańczyć makarenę.
Hermiona turlała się ze śmiechu. Chciała wykorzystać to, że się tak dobrze bawi, zanim przyjdzie słota, a co się z nią wiąże, senność i przygnębienie. Wróciła do lektury. Po jakichś pięciu minutach od strony Zakazenego Lasu zaczęły wrzaski. Szatynka z hukiem zatrzasnęła książkę i wstała, krzycząc:
-Ludzie, nie dacie człowiekowi spokojnie poczytać?!
Zdnerwowana, ruszyła w stronę tłumu. Ten, gdy tylko ją zobaczył, rozstąpił się. Parę metrów od niej stał czarny rumak. Zaraz, zaraz, wróć. Czarny JEDNOROŻEC. Postać na zwierzęciu trzymała bukiet tulipanów. Tysiącletnich tulipanów. Bukiet odpadł, a oczom Hermiony ukazała się ruda czuryna, świecące oczy i nieśmiały uśmiech. Gryfonce łzy napłynęły do oczu.
-Jeżeli chcesz się ze mnie naigrywać, to lepiej odpuść- wrzasnęła, po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła w stronę szkoły.
-Nie, Hermiono, to nie tak!- zawołał Fred. Zgrabnie zeskoczył z jednorożca, rzucił mu bukiet pod kopyta, a sam rzucił się w pogoń za szatynką.

czwartek, 6 czerwca 2013

7."A może chciałabyś być na jej miejscu?"



7.
Heej! Patrzcie, już mam dla was nowy rozdział ^^ Chciałam wam wynagrodzić moją nieobecność przez tak długi czas. Straciłam wielu czytelników przez tę przerwę, ale mam nadzieję, że jeszcze wrócą. Wredna Zołzo, jeśli to czytasz, zostaw ślad, kobieto! Brakuję mi ciebie i twoich komentarzy, tracę bez ciebie wenę ;( Ten rozdział dedykuję wszystkim czytającym i apeluję:
Zostawcie komentarz, no!
Zmieniłam swoją nazwę na Vivien.Weasley. Teraz pod taką możecie mnie spotkać ;)
~~~~~~~~
-I pamiętajcie, żeby nie pakować się w kłopoty! Fred, George, to do was! – powiedziała pani Weasley, grożąc bliźniakom palcem.- Harry, kochaneczku, zapakowałam ci więcej ciastek. Ron, ani myśl je zjeść. Hermiono!
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. Fred zmarszczył brwi. Wyglądała, jakby kogoś szukała.
-Tak, pani Weasley?- spytała dziewczyna.
-Proszę, przypilnuj, żeby Ginny uczyła się i nie rozrabiała.
-Dobrze, nie musi się pani martwić.
-Mamo!- krzyknęła Ruda z wyrzutem.- Umiem sama o siebie zadbać.
-O, wcale nie, moja droga. Ale teraz wsiadajcie już, pociąg zaraz odjeżdża!
Szatynka chwyciła kufer, klatkę z Krzywołapem, torbę podręczną i mozolnie wpakowała się do Expressu. Po chwili  czwórka Weasleyów, Harry oraz Hermiona siedzieli już w przedziale, śmiejąc się i rozmawiając, choć w tyle osób było im trochę ciasno.
-Freddie!- wrzask rozniósł się po ciasnym pomieszczeniu, a do środka wpadła ciemnoskóra dziewczyna i głośno pocałowała swojego chłopaka.
-Angie, trochę tu ciasno…- Fred próbował odsunąć dziewczynę.
-Nie, nie, zostań Angelino, ja wychodzę – mruknęła Miona, podnosząc się z fotela.- Miałam kogoś poszukać…
-Co, może Zabiniego?- warknął Ron.
-A żebyś wiedział, że tak.
Szatynka ze złością zatrzasnęła drzwi przedziału. Zajrzała do kilku z nich, ale zawsze pudło. Co prawda spotkała Neville’a, Lunę i paru innych znajomych, ale nie tych dwóch Ślizgonów, na których spotkaniu zależało jej najbardziej. W pewnym momencie drzwi od przedziału na samym tyle Expressu otworzyły się gwałtownie, a dziewczyna została wciągnięta do środka. Po chwili dwie pary rąk ścisnęły ją mocno, a dwa męskie głosy naraz krzyknęły:
-Nasza Mionusia !
Dziewczyna ze śmiechem odepchnęła czarnowłosych chłopaków i usiadła  na fotelu.
-Co wy tu robicie?- spytała, wyciągając z torby Blaise’a czekoladową żabę.-I gdzie jest Malfoy?
-Och, nie musisz się o niego martwić, wiemy, że go kochasz – Theodore wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Och, tak, umieram z miłości do niego!
Hermiona teatralnym gestem złapała się za serce. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Tak się cieszę, że wracamy do Hogwartu!- pisnęła szatynka, przeciągając się.
-Taa… Nie ma to jak lekcje, eseje i testy- mruknął Blaise, rozciągając się na fotelu po przeciwnej stronie.
-Ja zamierzam w tym roku w końcu dostać Wybitnego za test sprawdzający z poprzedniej klasy z Transmutacji – powiedział Theo.
-Ty?! Nie dasz rady – Hermiona pewnie skrzyżowała ręce na piersiach.
-No to może mały zakładzik?
***
Podróż przebiegła szybko i bez komplikacji. Tuż przed wysiadką Hermiona zabrała z przedziału, gdzie siedziała z rudzielcami i Harrym swoje rzeczy. Wolała nie spędzać ani chwili dłużej w atmosferze ćwierkających ptaszynek, jakimi byli Fred i Angelina.
Hogsmeade jak zwykle o tej porze roku wyglądało pięknie. Liście, jeszcze nie pożółkłe, kołysały się na wietrze, trawy także. Hermiona, wraz z Blaisem i Theo, wsiadła do powozu. Jechali gdzieś z 40 minut. Trasa, niby zawsze ta sama, za każdym razem urzekała dziewczynę.  Przysłuchiwała się jednocześnie dziwnym rozmowom dwóch Ślizgonów.  Kiedy w końcu znaleźli się w Wielkiej Sali, Hermiona odetchnęła z ulgą. Nareszcie była w domu. Jako jedyna wysłuchała z uwagą pieśni Tiary oraz przemowy Dumbledora, a zaraz potem zgarnęła parę naleśników i zaczęła jeść. Niestety, nie cieszyła się spokojem za długo. Bliźniacy, jak to oni, nie mogli wytrzymać bez głupich kawałów.  Dwa rudzielce mrugnęły do siebie, po czym George odwrócił się w stronę Rona i zapytał, szczerząc zęby:
-Oddasz nam swoje ciastka od mamy, nie?
Ronald, jak to on, odpowiedział z buzią pełną pieczonych ziemniaków:
-Ne, wy żjedlyście szwoje jusz w posiongu, a te szą moje!
-No, dobra, jak tam chcesz- bliźniak odsunął się od chłopaka.
Ten, nieco zaniepokojony zachowaniem brata zerknął na swoje jedzenie. Coś zasyczało, coś zaskwierczało, a po chwili cała zawartość talerza Rona (a było tego BARDZO dużo) znalazła się na jego twarzy, włosach i ubraniu. Bliźniacy przybili sobie piątkę i zarechotali, po czym George wstał i oznajmił:
-Wybuchający Proszek już w sprzedaży!
Hermiona pokręciła głową i wstała, kierując się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
-Hej, mój słodki koteczku, gdzie uciekasz?- Theodore wybiegł za dziewczyną. Pech chciał, że pewien Weasley usłyszał te słowa…
Hermiona przystanęła i poczekała na Ślizgona, po czym ramię w ramię wyszli z zatłoczonego pomieszczenia.
-Chcę się jeszcze pouczyć.
Nott zaśmiał się.
-Przecież nawet nie masz planu lekcji!
-No i co z tego? Przezorny zawsze ubezpieczony. Theo, jestem trochę zmęczona. Jeśli mam jeszcze czytać, muszę już lecieć. Do jutra!- szatynka pomachała Ślizgonowi i ruszyła w stronę wieży Gryffindoru.   Szła pustym korytarzem, kiedy ktoś złapał ją za rękę i przyparł do ściany.
-Co ty robisz z Zabinim i Nottem?- usłyszała szept glosu, który znała za dobrze.
-A co cię to obchodzi, Fred?- warknęła, próbując się wyrwać, ale był dla niej za silny.- Ty za to migdalisz się na każdym kroku z Angeliną, a ja nie robię ci wyrzutów. Puszczaj!
Rudzielec tylko mocniej przycisnął dziewczynę.
-Tu cię boli, hmm? Źle ci z tym, że chodzę z Angie- bliźniak przybliżył się do Hermiony.- A może chciałabyś być na jej miejscu?
Gryfonka czuła się osaczona. Weasley był za blisko, jego ciało, jego oczy, jego usta… Za blisko. Poczekała na odpowiedni moment, po czym odepchnęła go.
-Chyba śnisz – mruknęła, po czym pomknęła w stronę wieży Gryffindoru. Jak na złość, schody cały czas jej uciekały, a Gruba Dama nie chciała jej od razu wpuścić, twierdząc, że „wygląda jakby uciekała przed mordercą”.  Kiedy w końcu znalazła się w Pokoju Wspólnym, z czterema podręcznikami, odetchnęła z ulgą. Zdążyła jednak przeczytać ledwie trzy tematy, kiedy wokół niej zasiedli Ron, Harry, Ginny oraz bliźniacy z Angeliną. Hermiona nie zwracała uwagi na ich krzyki i głośne zachowanie, keidy jednak Fred zaczął zabierać jej książkę, wkurzyła się.
-Za kogo ty się uważasz?!- wrzasnęła, wyrywając mu książkę i uciekając do swojego małego królestwa w Hogwarcie. Wiedziała, że nikt nie pobiegnie za nią.
***
Pierwsze dwa tygodnie szkoły minęły dość spokojnie. Chociaż Ron i Harry dużo narzekali na tegoroczny plan lekcji, humor Hermiony pozostawał dobry, a wszystko dzięki dwóm Ślizgonom. Theodore i Blaise byli naprawdę wspaniali, ona pomagała im w nauce, bardzo dużo czasu spędzali na błoniach. Dziś była sobota, dzień pierwszego meczu Quidditcha w bieżącym roku szkolnym, a także dzień rozstrzygnięcia zakładu Theo i Hermiony. Szatynka czekała obok szatni Ślizgonów na chłopaka, coraz bardziej zaniepokojona. W końcu wyszedł, z kartką w dłoni. Podał ją dziewczynie, a ta cała zbladła.
-Wygrałem!- powiedział z dumą Theo.
-Udało ci się- wymruczała Hermiona, oddając kartkę Ślizgonowi.
-Może i tak, co nie zmienia faktu, że wygrałem! Nie mogę się doczekać twojego występu po meczu!- zakrzyknął wesoło.
-Ale… Naprawdę muszę to robić? Nie możesz wymyślić czegoś innego?
-Tchórzysz, Gryfonko? Czyżbyś była nie lwem, a kurczakiem?
Szatynka zachłysnęła się powietrzem. Mimo, iż była zapatrzoną w książki kujonicą, nikt nie mógł jej zarzucić, że była tchórzem.
-Dobra, zrobię to. Ale bez zdjęć!
Hemiona odwróciła się i ruszyła w stronę trybun Gryffindoru.
-Mionusiu!- usłyszała, a po chwili ktoś zawiązał jej na szyi szalik.- Bez barw Slytherinu? Jak możesz?!
-Blaise, nie przesadzasz? Jestem z Domu Lwa.
-No i co? I tak nie wygracie!- chłopak wyszczerzy ł białe zęby.
Szatynka pokręciła głową i z powrotem skierowała się w stronę trybun. Po chwili ktoś chwycił ją za ręce i uniósł w górę.
-Podrzucę cię!- usłyszała głos Freda.
-Puszczaj, idioto! Nienawidzę mioteł!- wrzasnęła dziewczyna.
Po chwili wylądowała na twardej, drewnianej ławce trybun.
-Życz mi powodzenia!
-W życiu!
***
-Tak! Szukający dostrzegli znicza! Dawaj Harry, złap go!
-Panie Jordan!- wykrzyknęła McGonnagall, już chyba po raz setny.
Dwa, wrogie od zarania dziejów, domy szły łeb w łeb. Znicz zadecyduje o wszystkim. Wszyscy wstali, obserwując Harry’ego i Malfoya. Wyciągnęli ręce. Już prawie…
-Tak! Harry złapał znicz! Koniec gry, Gryffindor wygrywa! Macie za swoje, wredne, śliskie… Dobrze, pani profesor, już jestem cicho.
Czerwono-złota część trybun wybuchła. Wszyscy w zwycięskim szale zeskakiwali z trybun, byle jak najszybciej znaleźć się przy zwycięzcach. Hermiona powoli zwlokła się z ławki, w ślimaczym tempie zaczęła zbliżać się do drużyny.
-Szybciej, Mionusiu, szybciej- ponaglił ją stojący niedaleko Theodore.- Musisz mi wynagrodzić przegraną.
Dziewczyna prychnęła i zaczęła odrobinę szybciej zbliżać się do drużyny.
-No dawaj, Hermiono, im szybciej, tym lepiej – mruczała do siebie, rozpychając łokciami tłum zgromadzony wokół wygranej Drużyny Lwa. Szatynka odepchnęła jakiegoś chłopaka z Ravenclawu, po czym przystanęła na chwilę. W końcu jednak podeszła do Freda, złapała go za szatę, pociągnęła w dół i pocałowała. Krótko, szybko, nawet nie poczuła jego smaku, nawet nie dowiedziała się, jak miękkie są jego wargi. Szybko uciekła z boiska. Za dziewczyną rozległy się gwizdy i śmiechy, ale ona tego była już w połowie drogi do wieży Gryffindoru. W Pokoju Wspólnym nabazgrała na kartce wyjaśnienie do Freda i pobiegła do skrzydła chłopców. Odszukała drzwi z nazwiskiem bliźniaków, jednym ruchem różdżki otworzyła je i zostawiła liścik na łóżku bliźniaka. Potem szybko, byle zdążyć przed tłumem rozwrzeszczanych kibiców, gotowych zacząć od razu uprzykrzać jej życie, przebiegła przez Pokój Wspólny i chwilę potem była już w swoim dormitorium.  Zasunęła zasłonki wokół łóżka, nałożyła na nie kilka zaklęć, które uniemożliwiały rozsunięcie ich przez kogokolwiek z zewnątrz, po czym wzięła książkę od Numerologii i zaczęła się uczyć. W końcu zawsze można było zarobić parę punktów dla Gryffindoru…