poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 12.

Trochę słaby ten rozdział, ale macie. Krótki też.
Zaraz święta! Świąteczne rozdziały!
Z tej okazji życzę wszystkim spokojnych, radosnych, wesołych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku!
No i tym razem krótko, bo już prawie północ ;__;
Viv.
12.
Hermiona stała osłupiała, zastanawiając  się, czy to sen. Nic jednak na to nie wskazywało.
Voldemort uśmiechnął się chytrze i machnął ręką. Płomienie w naczyniu zmieniły kolor na krwistą czerwień. Szatynka zrobiła krok w ich stronie.
-Co robisz, idiotko, stój!- krzyczała w myślach Hermiona, ale nikt nie mógł jej usłyszeć. Nawet ona sama.
-Zbliż się, panno Granger.
Dziewczyna podreptała grzecznie aż pod samo naczynie. Dziwne - od płomieni nie biło ciepło, wręcz przeciwnie. Hermiona wzdrygnęła się od lodowatych podmuchów.
Voldemort wstał.
-Od lat czekałem na tę chwilę. Chwilę, w której będę miał coś, czym pokonam Pottera. Broń, której nie da się zniszczyć. I oto jest tu, stoi. Jeden nieporadny eliksir, a na pozór silna Gryfonka sama do nas przyszła. A kiedy już stanie się Śmierciożercą i z naszą niewielką pomocą zacznie zabijać, biedny Potter załamie się, rozpłacze, reszta marnego Zakonu także, a wtedy Hogwart będzie nasz!
Śmierciożercy zaśmiali się lodowato, strasznie.
Hermiona skuliła się ze strachu w swojej podświadomości, a jednocześnie starała się działać.
-Nie mogę skończyć jako Śmierciożerca!- krzyczała w podświadomości.
Voldemort z chytrym uśmiechem wskazał płomienie.
-Włóż tam rękę, Hermiono. Dopełni się twoje przeznaczenie.
To nie jest moje przeznaczenie, przerośnięta jaszczurka!
Nic nie mogła zrobić. Na próżno się zapierała, krzyczała. W końcu i tak znalazła się parę centymetrów od ognia. Wyciągnęła rękę...
-NIE!
Wrzask odbił się echem w całej sali. Ktoś czymś rzucił. Trafił prosto w Hermionę. Dziewczyna jęknęła i upadła na podłogę. Ktoś zepchnął ją pod naczynie z płomieniami, a potem rzucił się na intruzów.
W sali rozgorzała się prawdziwa bitwa. Zaklęcia latały na prawo i lewo, ktoś krzyczał, ktoś inny wydawał odgłosy konającego.
Hermiona leżała skulona. Wciąż huczało jej w głowie po spotkaniu z twardym przedmiotem. Spróbowała poruszyć palcami u rąk.
Udało się!
Nogi. Ręce. Głowa, wszystko! Ktoś, kto w nią rzucił, wiedział, co robi. Nadal jednak huczało jej w głowie, co nie pozwalało na pełną gotowość do walki.
Nagle Hermiona poczuła, jak ktoś wyciąga ją spod naczynia z płomieniami. Tą osobą był Theodore.
-Hermiona, chodź, mam świstoklik. Musimy się stąd wydostać.
Złapał ją za rękę, podniósł, po czym pobiegli w stronę. Nie było już ważne, kto walczy po ich stronie , kto nie. Chcieli po prostu być już w Hogwarcie.
-Spokojnie, jesteśmy już blisko, wystarczy tylko wyjść z...
-Nie tak szybko!
Zaklęcie uderzyło tuż nad Hermioną. Osobą, która je wysłała, była Bellatrix.
-Myśleliście, że tak łatwo wyjdziecie?- spytała Lestrange, nie czekając na odpowiedź.- Drogi Theodorze, wybrałeś złą drogę. Teraz muszę cię zabić !
Hermiona nie była jeszcze w pełni sił po uderzeniu, dlatego to Nott skoczył, żeby pojedynkować się ze Śmierciożerczynią. Bella próbowała trafić takżew szatynkę, ale jej niewielkie skupienie doprowadziło do jej spetryfikowania. Leżała sztywna pod ścianą.
-Nott, chodźmy słyszę Śmierciożerców!- krzyknęła Hermiona. Nadal była obrażona na Theodora.
Chłopak podniósł się z podłogi, po czym wyszedł z budynku razem z dziewczyną. Wyjął z kieszeni starą, zardzewiałą klamkę (dop.aut. Z dedykacją dla Asi ;*), machnął różdżką i podał ją dziewczynie.
-Zaraz się uaktywni, jeszcze tylko minuta.
W tym momencie przed budynek wyskoczyła cała zgraja Śmierciożerców.
-Nott, zabij, okalecz, spraw, żeby cierpieli - syknął Voldemort.
Dorosły mężczyzna wyszedł przed szereg, po czym z wrednym uśmieszkiem wycelował różdżkę w szatynkę:
-Sectumsempra!
-Nie!
Theodore rzucił się przed dziewczynę.
-Theo!- wrzasnęła Hermiona, łapiąc chłopaka w ostatniej chwili, po świstoklik uaktywnił się, a oni znaleźli się przed bramą Hogwartu.
Leżeli na zimnym betonie,  a na dodatek spadł śnieg.
-Theo, Theo, już jesteśmy, zaraz ktoś...- nie dokończyła, bo zobaczyła plamę krwi na białym śniegu. Odwróciła się.
-O Boże!
Na ziemi leżał zakrwawiony Theodore. Jego ciało drgało, z ust toczyła się krwawa piana.
-Theo, trzymaj się!- wrzasnęła, drżącymi rękami wyczarowując patronusa. -Tonks, Theodore jest ranny! Szybko przed bramę!
Hermiona położyła ręce na policzkach chłopaka.
-Theodore, trzymaj się, błagam.
Brunet podniósł na nią zamglone oczy.
-Pamiętasz, jak wymknęliśmy się w nocy na błonia pod koniec tamtego roku? Byłaś wtedy taka szalona...- wyszeptał, patrząc w niebo.-Taka sza...lo...na...
Powieki nakryły ciemne tęczówki, które już nigdy miały nie ujrzeć świata...
-Nie!-krzyknęła Hermiona z łzami toczącymi się po policzkach.-Theo, przepraszam! Tak strasznie... Błagam, obudź się... Theo, do cholery jasnej! OBUDŹ SIĘ!
Uderzała lichymi piąstkami w jego klatkę piersiową, ale to nic nie dawało.
-Theo, ja... Tak strasznie...Ja... Cię nie... Przeprosiłam... Ja... - szlochała Hermiona.
-Kochanie, on już odszedł...- wyszeptała Tonks, odciągając ją od chłopaka.
-Nie!- wrzasnęła, obejmując Theodora.
- Hermiono, chodź...- Nimfadora podniosła dziewczynę z ziemi.- Zajmą się nim profesor Dumbledore i Snape...
***
Noc, bez gwiazd, bez niczego... Pusta i zwykła, zimna i ciemna. Ktoś odszedł. Odszedł syn, zabity przez własnego ojca. Przyjaciel, którego nie mogła uratować...
Kolejna fala płaczu. Wijąc się i jęcząc, płakała za przyjacielem, za kimś, kto był ważny i cenny.
Pokój Wspólny był pusty, rozlegał się w nim tylko płacz szatynki. Na dziś dali jej spokój, Tonks wlała jej do gardła eliksir uspokajający, po czym odprowadziła do Wieży Gruffindoru i... Zostawiła. Zagubioną. Zapłakaną. Teraz leżała na dywanie, rwąc sobie włosy z głowy, wyrzucając, że mogła coś zrobić.
Usłyszała, że ktoś schodzi po schodach, ale nie miała siły ani ochoty sprawdzać, kto.
-O, Merlinie. Hermiona!
Poczuła, że ktoś oplatuje ją ramionami, męskimi i silnymi. Podniosła w górę zapłakane oczy.
-F...Fred?
Chłopak złapał ją za brodę.
-Co ci się stało?
Dziewczyna z płaczem wtuliła się w jego koszulkę.
-Ja...On... Ratował... A ja... A teraz... Nie żyje!
Szlochaa głośno.
Nie pytał. Siedział w ciszy, przytulał, uspokajał. Po prostu był. A to Hermionie było potrzebne najbardziej.

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 11 cz.2

Witam!
Wróciłam.
Świąteczne rozdziały już się piszą. Naprawdę :D
A tu macie drugą część tamtego, nie wyszedł mi aż tak wspaniały, jakbym chciała, ale jednak coś tam mam.
W ogóle, to miał być on jeszcze połączony z kolejnym, już prawie napisałam (Tak, Basiek, okłamałam cię, piszę cały czas :P), ale postanowiłam być wredna i następny już niedługo dostaniecie :P
No to czytać, komentować, itd.
Viv.
~~~~~~~~~~
-Herbaty?- spytał.
-Nie, dzięki, pewnie tam naplułeś- odpowiedziała.
Wężousty wstał gwałtownie i przybliżył jej różdżkę do gardła.
-Lepiej uważaj, Gryfoneczko. Gdyby nie to, że jesteś mi potrzebna, już dawno gniłabyś na dnie jakiegoś jeziora.
Szatynka hardo spojrzała mu w oczy, choć jej serce trzepotało jak przestraszony ptak. Bała się, ale obiecała, że nie da się złamać.
-Za pół godziny podajemy obiad. Pójdziesz na niego.
-Nie.
-I tak pójdziesz. A teraz mnie wysłuchasz. Silencio.
Wyjęła różdżkę.
-Expeliarmus.
Różdżka dziewczyny zgrabnie wylądowała w ręce wężoustego.
-No, to możemy zacząć. Co wiesz na temat legendy o potomkach Slytherina? Powiedz mi, proszę.
-Ty sobie ze mnie jaja robisz?!- krzyknęła w myślach Hermiona, wymachując rękami.
Voldemort spojrzał na nią czerwonymi oczami, przewiercając czaszkę dziewczyny na wskroś. Następnie zadarł głowę do góry, wysunął rozwidlony na końcu język, zasyczał i schował go z powrotem.
-A więc jednak...
Wyprostował się i podszedł do okna.
-Jaszczur ma okno? Pewnie czatuje na gołębie -pomyślała Hermiona, parskając w duchu śmiechem.
-Nie, nie czatuje na gołębie. Ja myślę.
Szatynka wytrzeszczyła oczy. On usłyszał...?
-Slytherin miał wielką moc, największą ze wszystkich Założycieli!
-Zaczyna się...
-Siedź cicho, kiedy mówię!- ryknął.- No więc, Slytherin miał wielką moc. Potrafił czytać w myślach bez używania Legilimencji. Żadne bariery nie bbyły dla niego przeszkodą. Swój dar przekazywał potomkom - z każdym pokoleniem był coraz mniejszy. W tej chwili potomkowie Slytherina nie mają już tak wielkiej mocy, jak 100 lat temu. Legilimencja nie sprawia im trudności, a poza tym nic. Oprócz jednej, małej rzeczy- tu spojrzał się na nią.- Potomkowie Slytherina słyszą nawzajem swoje myśli.
Hermionę kompletnie zatkało. Nie dość, że nie mogła mówić, to teraz także ruszać się. W końcu, nadal w szoku, wskazała na swoje gardło. Voldemort oddał jej różdżkę. Dziewczyna machnęła nią, zaczerpnęła powietrza i zaczęła wrzeszczeć:
-Ty sobie jaja robisz, Jaszczurko?! Nie dość, że w ciągu miesiąca moje życie się zmienia, jestem potomkinią Ravenclaw, to teraz jeszcze wyskakujesz mi z takim czymś?! Przyjmują mnie do cholernego Zakonu, dają jakieś cholerne misje... A teraz ty mi wmawiasz, że jestem z tobą spokrewniona, jaszczurza cholero?! Niedoczekanie twoje, podstępny złodzieju gołębiego chleba( dop.aut. Z dedykacją dla kochanej PotterHead ;*) !
Riddle zmrużył oczy.
-Ujć, chyba przegięłam...
Mężczyzna złapał ją za gardło, zwlókł z fotela i nie zważając na odgłosy duszenia się z tyłu, podszedł do szafy. Podniósł szatynkę na nogi, zdjął stojącą na półce buteleczkę z zielonym płynem, po czym, nie zważając na protesty dziewczyny, wylał jej zawartość na rękę Hermiony. Substancja wnikła w jej skórę, zawirowała, a następnie przesunęła się w górę. Zniknęła w zgięciu łokcia pod koszulą, ale słabe światło było nadal widoczne przez materiał. Płyn dotarł do barku, zamigotał, po czym... Po prostu znikł.
Voldemort złapał rąbek koszuli Hermiony i szarpnął, odsłaniając obojczyk.
Szatynka wydała zduszony okrzyk.
Na jej barku wił czarny, jakby świeżo wypalony wąż. Z paszczy wysuwał mu się krwistoczerwony język, ostro odznaczający się na jej bladej skórze.
-Widzisz?- powiedział Riddle.-Na pewno jesteś potomkinią Slytherina. Jesteśmy krewniakami, Hermiono.
Dziewczyna odepchnęła jaszczura, po czym ruszyła w stronę drzwi, krzycząc:
-Coś sfałszowałeś! Nigdy nie będę z tobą spokrewniona!
Próbowała otworzyć drzwi, ale były zamknięte hasłem. Zdenerwowana Hermiona wywaliła je z nawiasów zaklęciem Bombarda i wybiegła. Niestety, Voldemort był już obok niej. Powalił szatynkę na ziemię, złapał za nogę i chciał wciągnąć z powrotem do pokoju, ale otworzyły się drzwi od jadalni.
Czarny Pan ciągnący nastolatkę za nogę po korytarzu - to musiało wyglądać komicznie. I z pewnością wyglądało, bo wszyscy w jadalni parsknęli śmiechem. Riddle złapał za ramię Hermionęi siłą wprowadził do sali. Usadził ją na krześle po swojej lewej stronie i zaklaskał, dając tym samym znak, żeby wniesiono jedzenie. Hermiona aż otworzyła oczy. Tego było więcej niż w Hogwarcie - pieczone kurczaki, kaczki, gęsi, duszone indyki i dziki, podsmażana jagnięcina, sarnina, kuropatwy, przepiórki, cielaki, prosięta...Oprócz tego tysiące dodatków, głównie sałatek. Parsknęła.
-Coś się stało?- spytał Tom.
-Po prostu dziwię się, że nie wniesiono dla ciebie jakiegoś surowego mięsa.
Voldemortowi oczy zaszły krwią. Wstał i wycelował różdżką w dziewczynę.
-Crucio!
Szatynka wydała zduszony okrzyk i padła na podłogę. Pierwszy raz była pod wpływem Cruciatusa. Ból paraliżował jej ciało. Nie mogła się ruszyć, nie mogła myśleć. Zawsze uważała, że jest to mniej bolesne - pomyliła się. Silnej woli starczyło jej tylko na powstrzymanie krzyków.
Nie wiedziała, ile Jaszczurka trzyma ją pod wpływem zaklęcia. Kiedy odzyskała świadomość, leżała na posadzce, Śmierciożercy się śmiali, a Voldemort pochylał nad nią.
-Kiedy jesteśmy sami, możesz sobie robić żarty, ale przy moich podwładnych nie ujdzie ci to na sucho.
Ktoś pomógł jej wstać. Spojrzała w górę.
-Blaise...
-Cicho, nic nie mów. Czarny Pan myśli, że tylko udaję przyjaźń do ciebie.
Odsunął krzesło i popchnął ją na nie.
Hermiona potknęła się i wylądowała przewieszona wpół przez oparcie. Śmierciożercy zarechotali.
Chciało jej się płakać, wszystkie mięśnie drżały, nie odzyskała jeszcze czucia w palcach. Z trudem zwlokła się na krzesło.
-Posiłek czas zacząć !- powiedział Czarny Pan.
Śmierciożercy od razu rzucili się na jedzenie. Voldemort miał własne porcje - z nikim nie musiał się o nic bić. Hermionie trudno było po cokolwiek sięgnąć. Drżały jej ręce, wszystko wypadało na obrus. Darowała by sobie jedzene, gdyby nie to, że była potwornie głodna. W końcu jednak ktoś się nad nią ulitował - na talerzu znalały się dwa pieczone udka z kurczaka i trochę sałaty z pomidorem. Szatynka podniosła wzrok. Malfoy! Cały czas siedział obok niej, że też tego nie zauważyła.
-Emm... Dziękuję?
-Wiesz, Granger, mięciutkie masz usta. Ciekawe, co jeszcze...
Blondyn mrugnął do niej, a ona wzdrygnęła się. Nagle coś się jej przypomniało...
Książka!
Hermiona zjadła w pośpiechu , po czym chciała wstać od stołu. Malfoy zatrzymał ją.
-Jeszcze deser!
-Słuchaj, gnojku, jeśli myślisz, że cię posłuch... - nie dokończyła, ponieważ została trafiona krótkim Cruciatusem.
-Siadaj!- powiedział Riddle, wskazując krzesło.
Obawiając się nowej kary, dziewczyna opadła na mebel. Do pomieszczenia wszedł skrzat, niosąc wielkie tace z galaretką z lodami na wierzchu, sosem czekoladowym i kawałkami czekolady. Szatynka oblizała się. Kiedy skrzat podszedł do niej, sięgnęła ręką, ale Voldemort zatrzymał ją.
-Pozwól, że ci podam- powiedział, po czym wybrał pucharek z największą ilością sosu i galaretki.
-To, em... Miłe, dziękuję?
On w odpowiedzi uśmiechnął się złowieszczo i zaczął jeść własny deser.
Po zakończeniu obiadu wszyscy się rozeszli. Hermiona całą drogę uśmiechała się, ale tak naprawdę, to jak najszybciej chciała znaleźć się w swoim pokoju. O dziwo, dotarła bez problem. Po zamknięciu drzwi od razu rzuciła się do kurtki.
-Jest!- krzyknęła dziewczyna, głaszcząc książkę po grzbiecie.
Odetchnęła z ulgą. Zrzuciła koszulę, za to założyła czarną koszulkę, a na to kurtkę. Chciała mieć jak najbliżej siebie książkę i różdżkę. Zrobiła się dziwnie senna. Bez żadnych złych przeczuć, co było podejrzane, położyła się i usnęła.
***
Zimno. Za zimno. Było jej zimno głównie w stopy. Z trudem otworzyła oczy - szła po korytarzu. Krzyknęła w duchu. Jak ona się tu znalazła. Chciała zawrócić, ale nie mogła coś ciągnęło ją do przodu. Tak jakby... Nie miała władzy nad własnym umysłem. Była przytomna, ale nie mogła nic zrobić.
W oddali zobaczyła światło. To była... Jadalnia? Przerażenie ogarnęło szatynkę.
Zawróć, zawróć, nie idź tam! Co jest, zawracaj!
Krzyczała w duchu, ale to nic nie pomagało. Bez własnej woli popchnęła drzwi i stanęła w wejściu do jadalni.
Pomieszczenie nie wyglądało, tak jak parę godzin wcześniej. Na środku, zamiast długiego, podłużnego stołu, stało coś na kształt talerza do zupy. Ze środka buchały zielono-fioletowe płomienie. Na podwyższeniu koło "talerza" stał Voldemort. Otaczało go piętnastu Śmierciożerców w maskach i kapturach.
-Witamy na zebraniu Wewnętrznego Kręgu Śmierciożerców, Hermiono Granger!

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 11 cz.1

Przyznaję się. Nie dałam rady. Tak jak wspominałam w poprzednim rozdziale, jest mi teraz ciężko i przez to nie mogę pisać. W jażdym razie, w tym tygodniu dodam drugą część, żeby nie było.
Kto nie czytał poprzedniego posta, to od razu odsyłam, bo są tam sprawy, na które oczekuje odpowiedzi od czytelników. Pytać możecie pod tym i poprzednim postem, no i oczywiście na maila. Pytajcie o WSZYSTKO! No, oprócz wieku :P
11.
Zdziwienie Hermiony po tym, jak otworzyła oczy, przekroczyło skalę światową.
Znajdowała się w małym białym pokoju. Stolik, komoda, szafa z książkami, dwa krzesła i drzwi, prawdopodobnie do łazienki - oto całe jego wyposażenie. Szatynka zaś leżała na dużym łóżku z baldachimem. Obok niego znajdowało się okno i przeszklone drzwi na balkon.
Dziewczyna zsunęła się powoli z łóżka. Zakręciło jej się w głowie i opadła z powrotem na pościel. Następnym razem wstała spokojnie, wolno. Pierwszym celem do zwiedzenia była komoda. Hermiona odsunęła szufladę. Znajdowały się w niej spodnie, koszule, bluzki - wszystko czarne, białe lub zielone. Dziewczyna wyciągnęła pierwszą, lepszą koszulę. Okazała się gruba, wełniana i ciepła. Narzuciła ją na ramiona, podeszła do okna.
Widok z niego rozciągał się na ogród. Pięknie przycięte, kolczaste krzaki, drzewa z liśćmi w kolorach jesieni, nagie krzaki, oczko wodne otoczone kamieniami. Pewnie pomyślałaby, że jest tu pięknie, gdyby nie świadomość, iż została porwana przez śmierciożerców.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju szatynki wpadł wysoki,  czarnowłosy chłopak. Dopadł do Hermiony, zatkał jej usta, po czym przeniósł do łazienki. Tam szybko odkręcił wodę. Puścił szatynkę, a ta zatoczyła się na umywalkę.
-Co ty sobie myślisz?!- wrzasnęła, pocierając krzyż, którym uderzyła w porcelanę.Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, a już tonęła w uścisku bruneta.
-Hermiona, Hermiona, żyjesz...- mruczał.
-Theodore?-wykrztusiła.
Chłopak odsunął się.
-Nic cię nie boli, jesteś cała? Pamiętasz wszystko?
-Tak, jest w porządku. Wytłumacz mi tylko dlaczego jesteśmy w łazience.
-W pokoju mogły być podsłuchy. Myślisz, że czemu odkręciłem wodę?
-Theo- Hermiona usiadła na brzegu wanny.-Powiedz mi, gdzie ja jestem?
-Jesteśmy w Malfoy Manor, Miona. Voldemort kazał cię złapać i przyprowadzić żywą.
Szatynka zbladła.
-Jesteś śmierciożercą?!- wrzasnęła.
Złapała go za rękaw i szarpnęła do góry. O dziwo, jego przedramię było blade, gładkie, bez tatuaży.
-Nie jestem śmierciożercą- odpowiedział, obciągając rękaw w dół.-Ojciec powiedział, że nie będzie mnie do niczego zmuszał. Blaise także nie przyjął Znaku, ale Draco... On się szkoli i chcę go. Martwimy się. Jeszcze w wakacje był normalny... W każdym razie, przyszedłem ci powiedzieć, że Czarny Pan oczekuję w salonie za pół godziny. Proszę cię, przyjdź. Nie chcesz narażać się na jego gniew.
Dziewczyna nie odpowiedziała nic, wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę.
-Mionka...?
-Ty też tam byłeś -wyszeptała, unosząc wzrok.-Napadłeś na mnie pod Hogsmeade! Uczestniczyłeś w tym! A Fred! Boże, Fred...
-Hermiono...
-Nie! Zostaw mnie! Wyjdź stąd w tej chwili!
Chłopak otworzył usta, po czym ze smutkiem w oczach zamknął je. Wyszedł w ciszy.
Szatynka opadła na zimne kafelki, łkając. Fred tam został! Coś mogło mu się stać! A może nawet już nie żyje.
Usłyszała kroki na podłodze. Złapała pierwszą, lepszą rzecz leżącą obok niej -była to ciężka, drewniana szczotka- i rzuciła w przybysza.
-Powiedziałam, że masz wyjść!
W odpowiedzi usłyszała basowy jęk - zbyt niski, by należał do Theo.
-Dziewczyno, uprzedzaj, zanim zaczniesz bombardować szczotkami-Blaise siadł obok niej i wyłączył wodę.
-Co robisz, mogą tu być...
-Nie ma kamer i podsłuchów, ja urządzałem ten pokój.
-Och...Dziękuję .
Siedzieli chwilę w ciszy, jedynym odgłosem były krople skapujące z kranu. W końcu Blaise przybliżył się do szatynki i powiedział:
-Hermiono, ja wiem, że czujesz się oszukana, ale to nie wina Theodora. Voldemort mu kazał.
-A co mnie obchodzi Voldi-Pierdoldi!
Czarnoskóry parsknął śmiechem.
-Niezłe porównanie. W każdym razie, Voldemort może cię torturować, gnębić, torturować twoją rodzinę, zamknąć w lochach na tygodnie. Nawet ja się go boję, każdy się go boi. Dlatego błagam cię, przyjdź do niego, chyba, że chcesz, żeby zabił mnie lub Theo.
Po tych słowach wstał i wyszedł, zostawiając Hermionie chwilę na przygotowanie się.
Szatynka umyła zęby, rozczesała włosy. Wyszła do pokoju, wyciągnęła zielono-czarną koszulę, czarne spodnie i założyła je. Przy butach nie miała wyboru - pod ścianą stało kilka par ciężkich glanów w jej rozmiarze, nic więcej. Zrezygnowana, założyła je i nacisnęła klamkę. Przed wyjściem postanowiła jeszcze do wewnętrznej kieszeni kurtki - była tam różdżka. Z uśmiechem pogłaskała gładkie drewno, schowała ją do tylnej kieszeni spodni i wyszła.
***
Puk, puk
Drzwi otworzyły się z rozmachem. Stanął w nich wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Miał na sobie czarny garnitur, a całą postawą wyrażał pewność siebie.
-Jest Voldemort?- spytała Hermiona, opierając się o framuge. Dopiero wtedy zauważyła jego oczy - czerwone, bezlitosne, zimne.
Czarny Pan złapał ją za łokieć, wciągnął do środka pokoju i popchnął na fotel. Usiadł obok.
-Herbaty?- spytał.

środa, 13 listopada 2013

Krótkie, organizacyjne, Vivienistyczne

Sprawa nr 1
Wiem, że jestem z rozdziałem po terminie, ale mam teraz... Taki trochę trudny okres w życiu, trochę problemów, dlatego proszę, nie denerwujcie się na mnie. Rozdział już wykańczam, dlatego powinien pojawić się w weekend.
Sprawa nr 2
Święta, święta, święta coraz bliżej. I tutaj pytanie do waaas. Chcecie świąteczną miniaturkę na wesoło? Bo podczas czyszczenia komputera (Viv - informatyk ^^) znalazłam napisanego do połowy one-shota. Ukazałby on się w Wigilię, ewentualnie druga jego część w Boże Narodzenie. W te świąteczne dni planuje także świąteczne i przedświąteczne rozdziały.
Sprawa nr 3
Rocznica założenia zbliża się wielkimi krokami i chciałabym wiedzieć, czy chcecie z tej okazji normalny rozdział, czy jakąś niespodziankę ^^
Sprawa nr 4
Pytania. Jestem tutaj tak długo, jednocześnie mnie znacie, a jednocześnie nie. Macie do mnie jakieś pytania odnośnie imienia, hobby, czy czegokolwiek, to piszcie w komentarzach albo na email. TYLKO NIE PYTANIA O WIEK! Tego nie udzielę, nigdy nikomu o tym nie wspominam, i dla was na razie wyjątku nie zrobię.
Sprawa nr 5
Szkoła. Mam teraz dużo sprawdzianów, nauki, itd., dlatego te rozdziały są krótkie, niedopracowane i rzadko się pojawiają. Ale spokojnie - ferie, święta, to wszystko się zmieni.
To ja tutaj kończę. Odpowiadajcie na moje pytania, błagam, bo to ważne. Ja wam życzę fremioniastycznych snów ^^
Viv.

piątek, 11 października 2013

Rozdział 10.2

Łapcie drugą, nudną część ;__; Osobiście jestem z niej niezbyt zadowolona .
Basiek, nie fochaj się już ;*
*************************************
Fred ruszył za Hermioną. Poruszał się cicho i bezszelestnie, tak, aby dziewczyna go nie usłyszała. Gryfonka stanęła. Rudzielec wskoczył za drzewo i z ukrycia obserwował dalsze zdarzenia.
***
Hermiona już z daleka widziała Malfoya. Szedł powoli, był dziwnie tajemniczy. Szatynka ruszyła w jego stronę.
-Draco!-krzyknęła, machając ręką.
Chłopak zmarszczył brwi.
-Granger? Co ty tu robisz? Myślałem, że siedzisz z Potterem i łasicami w Trze...
Nie dane mu było dokończyć, ponieważ Hermiona przerwała to pocałunkiem. Blondyn mruknął coś, ale nie odskoczył, tylko przyciągnął Gryfonkę bliżej. Dziewczyna delikatnie wysunęła mu z kieszeni książeczkę i wrzuciła do otwartej torby. Zawyła w myślach z triumfem.
Próbowała się odsunąć, ale Draco trzymał ją mocno. Prawą rękę trzymał na jej karku, lewą obejmował dziewczynę w talii. O dziwo, całował dobrze. Nie ślinił się ani nie wpychał Hermionie języka do gardła. Całował z pasją, triumfem, smakował wiśnią i whisky. Bała się tego, co nastąpi, jeśli ktoś to widział. Bała się, co zrobi Malfoy. Ale najbardziej bała się tego, iż miała ochotę oddać ten pocałunek, chociaż wiedziała, że nie może.
Gryfonka zebrała się w sobie i odepchnęła chłopaka, aż ten upadł w kałużę. Spojrzał się na nią z dziwnym rozczarowaniem w oczach, po czym wstał, zły, mokry, upokorzony, i ruszył w stronę zamku.
Hermiona z wrażenia opadła na ławkę.
Całował tak niewiarygodnie, tak wspaniale, słodko i z nutką ostrości... Głupia! Zostaw Malfoya! Masz książkę - to jest ważne ! W dodatku jest Fred - podoba ci się, tak? No więc tego się trzymaj.
Wstała i ruszyła drogą w stronę Trzech Mioteł. Był na niej ktoś jeszcze - wysoki rudzielec w czarnym płaszczu, niosącego w ręku pudełko Fasolek Wszystkich Smaków...
-Fred!- krzyknęła, biegnąc w jego stronę.
Chłopak przyspieszył.
-Fred!
Jeszcze szybciej.
-Fred, mówię do ciebie!- krzyknęła, zatrzymując się przed nim.- Powiesz coś...?
-A co mam mówić?!- wrzasnął nagle.- Idę za tobą, a ty liżesz się na środku drogi z Malfoyem!
Hermiona zbladła.
-Ty... Widziałeś?
-Tak! Wyobraź sobie, że tak!
-Freddie, to nie tak, jak...
-Daruj sobie! Ja już wszystko wiem!
-Nic nie wiesz! Ja... Ja musiałam!
-Niby dlaczego?!
Ręka szatynki powędrowała do torby.
Twoja misja ma pozostać tajemnicą.
-Ja nie mogę powiedzieć...
-Więc zejdź mi z oczu.
-Nie, proszę, nie idź!- szatynka złapała rudzielca za płaszcz.
Fred spojrzał jej w oczy. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i była gotowa mu wszystko wyznać.
Ale potem wszystko działo się za szybko.
Znikąd pojawili się Śmierciożercy. Było ich piętnastu. Otoczyli dwójkę przyjaciół.
- Hermiono, schowaj się za mną!- warknął Fred, wyciągając różdżkę.
Szatynka wskoczyła za niego, ale nie miała zamiaru się chować. Także wyciągnęła różdżkę z kieszeni i stanęła w gotowości do walki.
Posypały się zaklęcia. O dziwo, nie padała Avada Kedavra. Hermiona walczyła z uporem, ale nawet najzdolniejsi się męczą, a ona przecież Mistrzem Pojedynków nie była. Znalazła dziurę w szyku Śmierciożerców, pociągnęła Freda za łokieć, i po chwili już uciekali w stronę zamku.
-Petrificus Totalus!- usłyszała głos za sobą, a po chwili ręka Freda, którą uparcie ściskała, zrobiła się nienaturalnie zimna i ciężka. Chłopak upadł zdrętwiały na ziemię.
-Nie!- wrzasnęła, lądując tuż obok rudzielca. Zdążyła schować różdżkę do kieszeni, zanim podeszli słudzy Voldemorta.
-Chłopaka zostawić, ją zabrać.
Gryfonka próbowała walczyć, ale ona sama przeciwko piętnastu mężczyzn... Wynik był już przesądzony. Poczuła, jak coś ciężkiego uderza ją w tył głowy, a potem była już tylko ciemność...
***
Biały sufit, białe ściany... Skrzydło Szlitalne. Fred powoli otwierał oczy. Rozejrzał się wokoło. Na krześle obok szpitalnego łóżka spała Ginny, po drugiej stronie siedział George.
-Pani Pomfrey, obudził się -krzyknął, widząc otwarte oczy brata.
-Och, dobrze, dobrze- pielęgniarka podeszła do łóżka. Uniosła głowę Freda i przyłożyła mu różdżkę do oka.
-Widzisz wszystko wyraźnie? Boli cię głowa?
-Nie, wszystko w porządku...
-Muszę cię chyba jednak zostawić tu na parę dni...
-Nie będzie takiej potrzeby, Poppy- Dumbledore wszedł do pomieszczenia.- Chłopak jest zdrowy.
Pielęgniarska prychnęła z pogardą, ale wykreśliła coś na podkładce.
-Fred- Dunbledore siadł na krześle obok łóżka.-Opowiedz mi, co się stało.
Rudzielec podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął mówić:
-Było ich dziesięciu, nie... Piętnastu. Śmierciożercy. Pojawili się  znikąd i zaatakowali. Próbowaliśmy się bronić, ale było ich za wielu, zbyt duża siła. Otoczyli nas, na szczęście Hermiona znalazła lukę w ich szuka i pobiegliśmy w stronę zamku. Pamiętam, że byliśmy już prawie przy bramie, ale potem nic. Hermiona... Hermiona! Gdzie ona jest?!
Ginny położyła mu rękę na ramieniu.
-Nie było jej przy tobie.
Dumbledore pogładził brodę.
-Obawiam się najgorszego, mój drogi- powiedział dyrektor.- Pannę Granger zabrali śmierciożercy.

czwartek, 26 września 2013

Rozdział 10 cz.1

Witam^^
Na wstępie obiecuję dwie rzeczy: wstawiać rozdziały co tydzień, dwa oraz nie obiecywać szczegółowych terminów ;)
Aktualnie jestem w fazie kreowania najlepszej, najciekawszej części tego opowiadania, dlatego mam wenę-giganta ;3
Rozdział dedykuję komentującym oraz dwóm dziewczynom, które poznałam niedawno, a już męczą mnie o rozdział.
Basiuniu, Asiuniu - to dla was ;)
***********************
10.
Listopad. Czas deszczu, szarugi, zimna.
Hermiona lubiła, kiedy kropelki bębniły o parapety i dachy. To czas, w którym szatynka siadała przy kominku z książką oraz czekoladą od Zgredka, i tak było także dziś.
-Proszę, mleczna, gorąca czekolada z dwiema piankami, tak jak panienka lubi- zapiszczał skrzat, kłaniając się do ziemi.
-Dziękuję ci, ale sama bym po to przyszła- odpowiedziała Hermiona z bladym uśmiechem. Nie czuła się dziś najlepiej.
-Nie, nie! Zgredek kocha swoją pracę! Ale w kuchni wcale nie jest tak ciepło nocą, dlatego Zgredek często marznie...
Hermiona uśmiechnęła się i wręczyła skrzatowi gruby, bawełniany sweterek, zrobiony przez nią na drutach. Zgredek zapiszczał, podziękował na kolanach, po czym aportował się z trzaskiem. Szatynka sięgnęła po leżącą obok grubą księgę ze spóchniałą okładką. Było to stare wydanie "Historii Hogwartu". Wszytkie inne zostały wypożyczone, a ponieważ pani Pince ufała dziewczynie, powierzyła jej księgę, zastrzegając wcześniej:
-Uważaj na nią, dziecko, jest bardzo delikatna i cenna!
To było głupie z jej strony. Każda książka, która została wypożyczona przez Hermionę, wracała czasami nawet w lepszym stanie, niż w jakim szatynka ją wzięła. Dziewczyna kochała je, traktowała jak złoto.
Otworzyła księgę. Z kartek buchnęła chmura kurzu. Hermiona zakaszlała i jednym machnięciem różdżki oczyściła książkę. Upiła łyk czekolady i przewróciła kruchą stronicę. Zmarszczyła brwi.
Pierwsze dwie kartki były puste. Owszem, na papierze widniały delikatne ryski i wgłębienia po piórze, ale ani śladu pisma. Przewróciła kartkę, jedną, drugą, trzecią, czwartą. Nic. Dopiero na siódmej zaczynał się wstęp. Zaniepokojona Hermiona przekartkowała księgę. W wielu miejscach były puste pola.
Szatynka odłożyła księgę. Nie miała nawet ochoty, by dokończyć czekoladę. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić.
-Co robisz?- usłyszała wesoły głos koło swojego ucha.
Podskoczyła.
-Profesor Tonks!- pisnęła wystraszonym głosikiem.
-Proszę, Hermiono- powiedziała kobieta z grymasem na twarzy.-Po prostu Tonks.
-Dobrze...Tonks. Co tu robisz?
-Byłam na dole- wskazała głową na okno. Na błoniach urządzili sobie imprezę, z kolorowymi światłami i ogniskiem. Jej ubranie i fryzura były podobne - tęczowe, bez ładu i składu.
-Zastanawiałam się, dlaczego cię nie ma.
-Mam coś do przejrzenia.
Zanim zdążyła schować  księgę, Tonks już miała ją w rękach.
-Hmm... To dość dziwne- stwierdziła.
Machnęła różdżką. Kartki zafalowały, ale po za tym nic się nie stało. Tonks wyczarowała srebrną wić, która prześlizgnęła się po pustych kartkach, błysnęła, po czym z powrotem wróciła do różdżki.
-Zaklęcie blokujące pismo V stopnia- stwierdziła profesorka.-Zwykłe zaklęcia tu nie pomogą. Potrzeba specjalnego, a w dodatku czarnomagicznego. Niestety, nie znam go. Przykro mi.
Stały chwilę w ciszy, po czym Nimfadora odłożyła księgę.
-Ja już wracam na dół. Musisz przyjść, jest super!
-Dzięki, ale nie. Cieszę się pustym Pokojem Wspólnym.
-Jak chcesz. Dobrej nocy, Hermiono!
Tonks wyszła z pokoju, strącając przy okazji ulubiony wazon Georga. Tak, zabrał go do Hogwartu ze sobą.
-Reparo- powiedziała cicho Hemriona. Co by się działo, gdyby George wiedział...
Szatynka wróciła do swojego ulubionego fotelu, skuliła się, a po chwili już spała.
***
Fala nastolatków wlała się do Pokoju Wspólnego grubo po dwudziestej trzeciej. Wszyscy roześmiani, zmęczeni, niektórzy także pijani. Rozeszli się szybko do dormitoriów. Fred odprowadzał mocno wstawionego Georga do łóżka, a ten gadał coś o rysach na wazonie.
-Bracie, spać - Fred popchnął brata na łóżko i przykrył kołdrą. Ten przytulił skrawek poduszki do twarzy i wymruczał:
-Wazonik mój pełen kwiatów jest, a ludzie chcą go zabić... Gdzie tu sprawiedliwość?!
Po chwili już spał. Fred pokręcił głową. Zdjął koszulkę, założył cienkie, dresowe spodnie i położył się do łóżka.
***
Długo nie mógł zasnąć. Przekręcał się z boku na bok, raz było mu zimno, raz gorąco. W końcu zrezygnowany wstał o zszedł do Pokoju Wspólnego.
***
Ogień był jedynym źródłem światła w Pokoju Wspólnym. Trzaskał wesoło. Fred zbliżył się do niego. Zamierzał usiąść w swoim ulubionym fotelu, ale coś, a raczej ktoś już tam był. Leżała w nim skulona Hermiona. Spała. Fred uśmiechnął się i wziął szatynkę na ręce. Ta wymruczała coś jedynie, wtuliła nos w jego zagłębienie nad obojczykiem i z powrotem zasnęła. Rudzielec wyłożył się na kanapie, Hermionę ułożył obok. Dziewczyna uczepiła się szyi bliźniaka i spała na jego klatce piersiowej. Chłopak trzymał nos w jej włosach.
-Brzoskwinia-wymruczał, głaszcząc dziewczynę po policzku.
Kochał ją. To, jak się uśmiechała, jak chodziła, jak się uczyła. Kochał ten słodki dołeczek na czole, kiedy marszczyła brwi. Kochał jej szopę, wiecznie nieokiełznaną, ale piękną. Kochał Hermionę, sercem i duszą.
Minęła jedna godzina, druga. Fred zaczął robić się śpiący. Chwycił koc, przykrył nim siebie i szatynkę, po czym błyskawicznie zasnął.
***
Za oknem było jeszcze ciemno, kiedy Hermiona otworzyła oczy. Przeciągnęła się, rozejrzała i krew zamarzła jej w żyłach. Tuż obok niej leżał Fred. Spał. Włosy miał zwichrzone, usta rozchylone. Powoli zaczął otwierać oczy. Parę sekund później na szatynkę patrzyły dwie, prześliczne cynamonowe tęczówki.
-Dzień dobry- szepnął Fred.
Przeciągnął się, koc spadł. Nie miał koszulki. Hermiona zarumieniła się i spuściła wzrok.
-Co ty tu robisz?- wymruczała.
-Przyszedłem w nocy, ty byłaś zimna, to cię przykryłem. A że ja tu zasnąłem, to przypadek.
Usiadł. Przybliżył się powoli do Hermiony. Bardzo blisko.
-Jak było na imprezie?
Parsknął.
-Weź daj spokój. George ochlał się jak świnia.
Zaśmiali się razem.
-A ty, molu książkowy, co robiłaś?
-Miałam randkę z książką.
Siedzieli w ciszy. Każde z nich miało w głowie mętlik.
-Wiesz...-zaczął Fred, odwracając głowę w stronę Hermiony.-Słodko wyglądasz, kiedy śpisz. Ogólnie jesteś... Słodka.
Pogłaskał ją po policzku. Dziewczyna wyciągnęła rękę i opuszkami palców przejechała po klatce piersiowej Freda. Chłopak delikatnie pochylił głowę. Dotknęli się nosami. Ich usta dzieliły, milimetry, w ich ciałach płonął ogień...
-Dzień dobry, promyczki!- George z wrzaskiem wszedł do pokoju.
Hermiona gwałtownie odskoczyła od Freda. Wstała z kanapy i pomknęła speszona w stronę dormitoriów. George usiadł obok swojego bliźniaka.
-Brawo, stary!
-Oj, daj spokój -George wyszczerzył zęby.-Jeszcze będzie wiele okazji, żebyście mogli się migdalić.
***
W Wielkiej Sali trwał gwar. Wszyscy z entuzjazmem rozmawiali o wczorajszej nocy. Hermiona siedziała dziś z dala od przyjaciół. Z dala od Freda. Dużo rozmyślała o nocy. W tamtej chwili, kiedy na nią patrzył, miała ochotę utopić się w jego ramionach, i całować, całować, całować... To był impuls, ale jakoś żałowała, że tego nie zrobiła.
Miłość. Temat przereklamowany, prawda? Hermiona przez szesnaście lat uciekała, krążyła, odwracała się przed miłością, aż nagle BUM! Trafiło ją. W dodatku był to przebojowy, zabawny, przystojny i popularny Fred Weasley, obiekt westchnień połowy szkoły, a ona... Ona była nijaką kujonicą bez życia towarzyskiego. Szczęście nie było im dane.
W jednej chwili wszyscy ucichli. Hermiona podniosła głowę. Dumbledore przemawiał.
-Moi drodzy!- zaczął dyrektor.- Wczoraj wszyscy bawili się wspaniale. A dziś, ponieważ pogoda oraz humory dopisują, całą szkołą wybierzemy się do Hogsmeade!
Okrzyki radości prawie rozsadziły okna. Uczniowie szybko kończyli śniadanie. Hermiona wychodziła już z sali, nie lubiła tłumów. Energicznie przemierzała korytarz ze spuszczoną głową. W pewnym momencie silnie uderzyła w coś twardego. Z okrzykiem na ustach wylądowała na posadzce.
-Uważaj jak łazisz, Granger!- warknął tleniony blondyn na podłodze przed nią. Malfoy.
Z zażenowaniem zaczęła pomagać mu zbierać rzeczy.
-Przepraszam, przykro mi-wyjąkała.
Wzięła do ręki małą, grubą książeczkę w czarnej okładce. Na środku, srebrnymi literami,  wyryty został napis:
Czarnomagiczne zaklęcia i eliksiry
Szatynka otworzyła szeroko oczy. To jest to!
-Oddawaj! -warknął, wyrywając jej książeczkę. Wsadził ją do tylnej kieszeni spodni i odszedł w kierunku głównego wejścia do szkoły.
***
-Ale będzie fajnie!- pisnęła Ginny. Ruda nieźle się wystroiła. Miała na sobie czarną kurtkę z futrem przy kapturze, spod której wystawał rąbek odblaskowo zielonego swetra. Spodnie były czarne, a na nogi włożyła brązowe botki. Całość dopełniała brązowa czapka z zielonym pomponem.
Hermiona często zazdrosciła Ginny. Weasleyówna była wysoka, szczupła, a oprócz tego miała piękne włosy, śliczną twarz i nogi do nieba.
Szatynka spojrzała na siebie z niesmakiem. Założyła biały sweter w granatowe paski, czarne spodnie, czarne kozaki oraz czerwoną kurtkę. Włosy rozpuściła - z tą szopą na głowie i tak inna fryzura by nie przeszła. Dodatkowo była niska oraz nie miała idealnej figury. Po prostu żenada.
-Halo, ziemia do Mionki- George pstryknął palcami.
Dziewczyna spuściła wzrok. Czuła się trochę niezręcznie w towarzystwie Freda, ale starała się tego nie okazywać. Miała dosyć przesłuchań.
-Idziemy do Miodowego Królestwa, tak?- spytała starsza Gryfonka.
-Tak, a potem do Trzech Mioteł- Harry przecierał okulary.- Mam nadzieję, że nie będzie tłumów.
-Nie łudź się, w końcu wychodzimy całą szkołą.
Przyjaciele weszli razem do Miodowego Królestwa. Ron oblizał się na myśl o słodyczach i od razu pognał do stoiska z czekoladowymi żabami. Hermiona wybrała parę babeczek z bitą śmietaną, czekoladowe ośmiornice, Fasolki Wszystkich Smaków, ciastka dyniowe. Zapłaciła i wyszła przed sklep.
Po ulicach Hogsmeade przebiegały chmary uczniów. Śmiali się, rozmawiali, jedli przysmaki. Byli szczęśliwi. Hermiona zazdrościła im tej beztroski. Życie bez zmartwień... To był szczyt jej marzeń.
Środkiem drogi szedł Malfoy. Wyglądał na złego. Ze złością odgryzł czubek czerwonej żujki. Zmierzał w stronę Hogwartu. Z tylnej kieszeni jego spodni wystawała książeczka. Dziewczyna odbiła się od ściany. Już wiedziała, co musi zrobić.
***
Fred i George świetnie się bawili. Wybierali pudełka Fasolek, czekoladowe żaby, pałki lukrecjowe, sok z dyni, babeczki, ciastka... Raj dla smakoszy. Ze śmiechem wytoczyli się ze sklepu. Fred zobaczył oddalającą się powoli Hermionę.
-Bracie, idź do Trzech Mioteł i zajmij stolik-powiedział.- Ja muszę coś jeszcze sprawdzić.
-Jak chcesz.
George odwrócił się i odszedł w głąb Hogsmeade.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Rozdział 9.

 Ale to jest dziwne, wiecie? Myślałam sobie: "A, wakacje, siądę, napiszę ze trzy, cztery rozdziały, będzie git!" A tu kij. To tak się wydaje, że tyyyyyyyle wolnego, że łohoho! Zaprzęgli mnie w domu do roboty i codziennie weź sprzątaj! Nie wiedziałam nawet, że tyle tego jest w takim nie za dużym mieszkanku, jak moje. W dodatku dużo czasu przebywałam z przyjaciółką, na dwa tygodnie wyjechałam, upał wyssał ze mnie wenę, i tak dale, i tak dalej... Mogłabym się przed wami tłumaczyć i opowiadać jeszcze ze dwie strony, ale po co? W każdym razie przybyłam, pracowałam, zwyciężyłam, i mam! Jak dla mnie trochę krótki, ale z historii jestem dumna, bo co! Nie można całe życie biadolić: "Eee, to nudne wyszło, głupie, błędy, i w ogóle, nie piszcie, że fajne, bo wiem, że tak nie jest :(", o nie, nie! :D
A tak z innej beczki, ostatnio przeczytałam "Numery" Rachel Ward. Świetna książka polecam.
Następny rozdział przed 10 września ukaże się NA PEWNO!
***********************************************************************************
Wybiła godzina 15.00, dnia 31 października. To dzisiaj miał się odbyć bal.
Ginny od trzech godzin biegała po pokoju jak szalona. Sukienkę trzeba wyprasować, buty mają plamę, naszyjnik zakurzony...
Hermiona miała tego powoli dosyć. Dobrze chociaż, że Lavender i Parvati poszły się szykować do siostry tej drugiej, Padmy...
-Gin, dosyć!- krzyknęła szatynka, zatrzaskując książkę.- Wszystko jest idealne, a do balu zostały nam dwie godziny. Możesz spokojnie się zrelaksować.
-Kiedy nie mogę!- jęknęła panna Weasley.- Strasznie się stresuję tym balem. Chciałabym, żeby Harry zrobił jakiś krok...
Hermiona westchnęła. Harry zdawał się w ogóle nie zauważać Gin. Przyjaciółka szatynki traciła więc tylko czas i nerwy.
-Ale, ale! Nie gadajmy o mnie- powiedziała Ginny.- Gdzie jest twój strój?
-Tutaj.
Hermiona sięgnęła na szafkę koło łóżka i chwyciła czarną maskę karnawałową, ozdobioną białymi piórami.
-Okej, maska jest, ale gdzie  reszta?
-TO jest reszta.
Hermiona założyła maskę. Wokół niej zaczęły tańczyć złote drobiny. Kręciły się, podskakiwały. Otoczyły ją całą, po czym rozbłysły i opadły.
Ginny wciągnęła głośno powietrze.
Przed  Rudą stała majestatyczna i dziwnie tajemnicza postać. Miała na sobie długą do kolan, krwistoczerwoną sukienkę bez ramiączek,wyciętą pod biustem czarną wstęgą. Na dole przyczepiona była czarna, kwiecista falbana. Buty miała białe, na niewielkim obcasie. Taki sam kolor miały krótkie, cieniutkie rękawiczki. Na szyi błyszczał niewielki rubin na srebrnym łańcuszku. Ale nie ta suknia, nie buty, ani nie naszyjnik zachwycał. Najbardziej w oczy rzucały się skrzydła, długie do ziemi, pierzaste i czarne jak smoła.
Jedyne, co pozostało z cichej, grzecznej Hermiony, to włosy, jak zwykle rozwichrzone i w kolorze czekolady.
-Kim jesteś, i co zrobiłaś z moją przyjaciółką?- szepnęła Ginny, siadając z wrażenia na łóżku.
Szatynka zachichotała.
-Czarowałam tą maskę bite trzy godziny.
-Efekt jest super! Przy tobie będę wyglądać jak szara mysz- jęknęła Ruda, patrząc z niesmakiem na kostium elfa.
-Daj spokój. W Hogwarcie jest tyle facetów!
Ginny trochę się rozchmurzyła, ale i tak miała smętną minę. Ale za to Hermiona wiedziała jak ją pocieszyć. Zdjęła maskę. Błysnęło ostre światło, i już z powrotem przed panną Weasley stała nudna, cicha szatynka. Wyjęła z szafki dwie brzęczące butelki.
-Piwo kremowe!- pisnęła Ruda, chwytając napój.
-Myślę, że możemy sobie pozwolić na zastrzyk radości przed tym koszmarnym balem!
Przez następne półtorej godziny z radością rozmawiały na wiele tematów. Co prawda nie była bardzo inteligentna rozmowa, jaką prowadziła zwykle z Theodorem, czy Krukonką z piątego roku, Evie, ale tak samo przyjemna. Ginny wylała swoje żale na temat Bliznowatego, braci, nauczycieli, a Hermiona z radością wszystkiego wysłuchała. Lubiła słuchać o wiele bardziej niż mówić. Była dość zamknięta w sobie i niedostępna, nawet dla swojej najlepszej  przyjaciółki.
Pół godziny przed balem Ginny zaczęła się ubierać, a Hermiona z chęcią jej w tym pomogła. Zapięła sukienkę, związała włosy w długiego kłosa. Ostatecznie Ruda wyglądała pięknie i kobieco. Hermiona postanowiła, że na razie nie założy maski. Ubrała za to szkolny mundurek, a kolory krawata zmieniła na krukońskie.
Pod Wielką Salą były o 17.05. Zabawa już trwała. Co prawda bal był tylko dla uczniów piątych, szóstych i siódmych klas, ale niektórzy na niego nie przychodzili, dlatego najszybsi czwartoklasiści dostali przepustki na zabawę, w tym Ginny.
Wielka Sala wyglądała zjawiskowo. Pod zaczarowanym sklepieniem wisiało tysiące świeczek, które świeciły głównie na pomarańczowo, ale różu i błękitu też nie zabrakło. We wszystkich kątach stały ogromne dynie, większe nawet od Hagrida. Niektóre były wściekłe, niektóre mroczne, ale najwięcej było tych z upiornymi, szyderczymi uśmiechami. Wzdłuż ścian stały stoły, a na nich żelki w kształcie oczu, ciastka - kościotrupy, krwiste ciasta, i wiele innych upiornych słodkości, a także nieco pożywniejsze jedzenie.  Hogwardzkie duchy przelatywały pod świeczkami, w długich oknach wisiały upiorne witraże. Na parkiecie zaś tańczyły najprzeróżniejsze stwory: wilkołaki, wampiry, demony, diabły, wróżki, elfy, księżniczki, rycerze. Nie zabrakło także Mistera Tłustych Włosów, trzech Dumbledorów, jedna Trelawney. Ogólnie wesoła ferajna.
***
Fred z Georgem stali koło jednej z dyni razem ze swoją "paczką", czyli Chłopcem-Który-Przeżył-By-Być-Otaczanym-Przez-Fanki, objadającym się Ronem, Lee Jordanem, Angeliną i Katie Bell. Brakowało tylko Ginny i Hermiony, i to właśnie tej drugiej wypatrywał Fred. Nie wiedział, za co się przebrała, dlatego zdezorientowany, wodził oczami po sali. Chciał jej dzisiaj powiedzieć, co czuje. A Angelina? Nie, jeszcze z nią nie zerwał. Chodziła obrażona i nie miała zamiaru się do niego odzywać. Rudemu nawet to odpowiadało.
-Jesteśmy!- krzyknęła Ginny, zbliżając się do grupki pod dynią.
-Gin...-odezwał się cicho Harry. Rudej zabiło serce.-Coś długo się szykowałyście.
-Daj spokój, to tylko 5 minut- warknęła Hermiona, odciągając rudą, której łzy zalśniły w oczach.
-A ty, Mionko, za co się przebrałaś?- spytał George.- Za siebie? Czyżby nowa forma uwielbienia?
-Nie, moja Mionusia przebrała się za Krukonkę!- Blaise wyrósł jakby spod ziemi i przytulił do siebie Gryfonkę.
-Nie jest twoja, ślizgoński śmieciu- warknął Fred pod nosem.
Ale Hermiona już nie zwracała nawet na niego uwagi.
-Diable, jesteś diabłem!- zaśmiała się szatynka.
Ślizgon obkręcił się wokół własnej osi.
-Zgadza się.
Rona zaczęła denerwować sielanka przyjaciół.
-Hermiona, zatańczysz ?- spytał rudzielec.
-No jasne, ale ze mną - Wilkołak zwany Theodorem porwał dziewczynę na parkiet.
Przetańczyli razem trzy piosenki, po czym Hermiona głośno zaprotestowała dalszej zabawie. Podeszli razem do stołu i napili się soku. Przyglądał się temu pewien rudy bliźniak, w którym złość aż kipiała. A może nie złość, tylko... Zazdrość? Powoli zebrał się w sobie i ruszył w stronę dwójki przyjaciół, kiedy ona... Zniknęła! Przed chwilą była, a teraz już nie. Fred westchnął.
-Co jest, brat?- George wyrósł spod ziemi.
-Nic mi nie jest-mruknął rudy z kwaśną miną.
-Może skoczyła do łazienki. Nie martw się, cała noc przed wami.
Fred stał tam chwilę z rozdziabionymi ustami. W końcu byli bliźniakami. Czytali sobie w myślach bez Legilimencji. Przecież nawet przebrali się za Yin&Yang. Wieczna harmonia.
***
Hermiona wygładziła sukienkę. Założyła już maskę. Wzięła głęboki oddech i pewnym krokiem wkroczyła na Wielką Salę. Najbliżej stojący chłopcy spojrzeli na nią z uwielbieniem, dziewczęta z zazdrością. Szatynka miała ochotę skulić się i wpęłznąć pod jedną z dyń, ale pozostała wyprostowana i dumna. Dzisiaj będzie odważna. Dzisiaj z nim zatańczy. Przeszła szybko, a ludzie schodzili jej z drogi. W końcu stanęła przed Fredem. Spojrzała w jego brązowe oczy, złapała go za ciepłą rękę i poprowadziła na parkiet. Angelina kipiała z zazdrości.
-Patrz, Kat, a ze mną to nie chciał tańczyć!- powiedziała do stojącej obok panny Bell.- Głupia, wypindrzona lafirynda.
Tańczyli w rytm muzyki około dziesięciu minut. W końcu zeszli z parkietu, kierując się w stronę stołu z napojami. Przez cały taniec dziewczyna nie powiedziała nic, i to intrygowało Freda. Miała piękny kostium, ale czy była godną rozmówczynią? Przyglądał się, jak nalewa sobie soku, jak pije go w specyficzny, znajomy sposób. Zupełnie jak...
-Hermiona?
Dziewczyna uśmiechnęła się, jej orzechowe oczy zabłyszczały.
-Myślę, że znasz odpowiedź -szepnęła.
Złapała go za ramię i zaciągnęła za jedną z dyń. Zdjęła maskę, błysnęło się, i przed stała Hermiona w przebraniu Krukonki.
-Wow...- wyszeptał Fred.-Jak ty to zrobiłaś?
-Magia.
Założyła z powrotem maskę i umknęła w cieniu na drugi koniec sali. Rudzielec wyglądał jej chwilę, ale ona jakby rozpłynęła się w powietrzu.
***
23.45
Zabawa miała trwać jeszcze długo, ale Hermiona była już zmęczona. Zebrała się i ruszyła w stronę wyjścia. Nagle ktoś złapał ją za rękę i wciągnął za dynię.
-Hermiono, musimy pogadać-powiedział czarnowłosy chłopak z okularami na nosie.
-Co jest, Harry?
-Ciii-szepnął.-Nie jestem Harry. To ja, Nimfadora. Niestety, musiałam przyjść w przebraniu.
-Profesor Tonks?- pisnęła cicho szatynka.
-Tak, tak, posłuchaj. Kiedy wyjdziesz zza dyni, skieruj się od razu do gabinetu Dumbledora. O dwunastej się otworzy. Ale masz nikomu o tym nie mówić! To tajne. Och, i zachowuj się naturalnie. Nikt nie może się dowiedzieć, gdzie idziesz.
Hermiona pokiwała głową i cicho wymknęła się zza dyni. Ziewnęła dla niepoznaki i ruszyła w stronę wyjścia.
***
Fred widział, że Hermiona wychodzi. Pewnie zmierzała w stronę Wieży Gryffindoru. Nie należała do imprezowiczek, dlatego już się zmęczyła. Rudzielec uśmiechnął się i szybko wyszedł z Wielkiej Sali. Postanowił schować się w starej klasie do transmutacji na drodze do Wieży. Znał skróty, dlatego wiedział, że zdąży przed szatynką. Tutaj ukryty tunel pod gobelinem, potem schody ukryte w ścianie, wystarczy odpowiednie zaklęcie. Fred zaśmiał się cicho. Czasem warto było włóczyć się nocami po zamku i uciekać przed Filchem. Do sali dotarł za pięć dwunasta. Stanął z boku przy otworze na oko. W czarnych ciuchach nikt go nie zauważy. Czekał. 5 minut. 10. 20. Pół godziny.
-Co ona, objazdami chodzi?- szepnął do siebie zdegustowany rudzielec.
Kroki na korytarzu. Ciche skrzypnięcie zamka w drzwiach.
-Co do...?
Do środka wpadł biały anioł z wampirem. Całowali się i byli tym dość pochłonięci. Kiedy Dracula zaczął zdejmować górną część stroju anioła, Fred postanowił powiadomić kochanków o swojej obecności. Ledwie podszedł bliżej anielskiej dziewczyny, rzuciły mu się w oczy ostre rysy, ciemna skóra i długi warkocz do pasa.
-Proszę, proszę. Angie i jej przyjaciel - wampir.
Dziewczyna odwróciła się. Zgarnęła strój, który leżał już na podłodze w całości, i zaczęła zduszonym głosem:
-Fred, to nie tak, jak...
-Drętwota! Drętwota!
Wampir i Angelina leżeli już na podłodze.
-Zaklęcie przejdzie za godzinę, więc będziecie mogli się dalej zabawiać, o ile ktoś was nie znajdzie.
Fred ruszył w stronę wyjścia. Kiedy był już przy drzwiach, zatrzymał się i odwrócił.
-Angelino... Ja wiem, że to tylko formalność, ale z nami koniec. Nie będę słuchał twoich wyjaśnień.
***
-Dobrze, że jesteś, Hermiono. Ładne przebranie.
Dziewczyna siedziała na krześle w gabinecie Albusa Dumbledora. Nie byli tu sami. Po jej prawej siedziała Nimfadora, po lewej, Szalonooki Moody, a dalej McGonnagall, Flitwick i Snape.
-Zapewne ciekawi cię, dlaczego tu jesteś- zaczął dyrektor.-Cóż. Na początek chciałbym ci wyjaśnić, że jesteśmy w trakcie wewnętrznego spotkania Zakonu Feniksa.
Hermiona otworzyła usta ze zdziwienia. Snape też...?
-Mamy przyjemność zaproponować ci wstąpienie do Zakonu. Już o nas słyszałaś, prawda?
Pokiwała głową.
-To jak?
Hermiona zmarszczyła brwi. Tak szybko...?
-Ja... Tak. Wstąpię. To w końcu dla dobra świata czarodziei.
Szalonooki łypnął na nią szklanym okiem. Snape prychnął pod nosem, za to McGonnagall pokiwała z uznaniem głową.
-Więc czas zacząć opowieść. Filiusie?
Mały profesor wstał, odchrząknął i zaczął piskliwym głosem:
-Jest to historia z czasów, kiedy Hogwart był jeszcze pod nadzorem założycieli. Rowena Ravenclaw, w tajemnicy przed towarzyszami, postanowiła stworzyć księgę. Nie chciała, żeby ważne wydarzenia w szkole zostały zapomniane lub tylko opowiedziane przez kogoś postronnego. Księgę nazwała Prawdziwą Historią Hogwartu. Są w niej zapisywane wszystkie ważne wydarzenia, każdy dzień, każda godzina. Nawet to, że tu siedzimy.
McGonnagall położyła Flitwickowi rękę na ramieniu. Teraz jej kolej.
-Rowena powiedziała o księdze tylko Salazarowi Slytherinowi, który w tamtym okresie był jej bliskim przyjacielem, a także wtedy zaczynał buntować się przeciwko nauczaniu mugolaków w Hogwarcie.
Godryk i Salazar byli zakochani w Heldze Hufflepuff. Oboje walczyli o jej względy. Ona już od dawna darzyła miłością Gryffindora, ale wiedząc, jaki jest Slytherin, zwlekała z podjęciem decyzji. W końcu jednak oświadczyła, że chce być z patronem Domu Lwa. Slytherin wściekł się i poprzysiągł kochankom zemstę. Przez rok zbierał armię, po czym zorganizował uderzenie na Hogwart. Helga i Godryk błagali o pomoc Rowenę, lecz ta odmówiła. Ta dwójka zwracała się do niej tylko z problemami, nigdy nie dawali nic bezinteresownie. To właśnie w Slytherinie kobieta odnalazła przyjaciela, mimo, iż był zwyrodnialcem bez zasad. Na czas bitwy Rowena schowała się w komnacie z księgą.
Gryffindorowi udało się zebrać małą armię i razem odparli atak Salazara. Po tych zdarzeniach Slytherin został wygnany poza granicę Hogwartu i już nigdy nie mógł wejść na jego teren. Rowena Ravenclaw nie zgodziła się, żeby jego dom usunięto ze szkoły - w końcu nie był głupi i potrafił dać swoim uczniom wiedzę. Jednak podczas bitwy wtargnięto do komnaty z księgą - nie byli to ludzie Salazara, o nie. Chcieli ukraść księgę. Rowena z trudem odparła ich atak. Nie wiedziała, jak Helga dowiedziała się o księdze, dlatego też postanowiła ukryć Prawdziwą Historię Hogwartu. Zapieczętowała komnatę z nią tak, żeby tylko dziedzic jej lub Salazara mógł tam wejść. Inna osoba po prostu myliła korytarze niedaleko księgi lub nagle zapominała, po co w ogóle jej szuka. Legenda głosi, że mapę do księgi można uzyskać z listopadowej pełni.
Hermiona z ciekawością wysłuchała opowieści, trochę mrocznej, ale godnej uwagi. Wpatrywała się w obrazy czarowane przez Snape'a - widziała Rowenę Ravenclaw tworzącą Prawdziwą Historię Hogwartu, Godryka Gryffndora kłócącego się z Salazarem Slytherinem, bitwę o księgę, wygnanie Salazara, pieczętowanie komnaty.
Kiedy opowieść się skończyła, Dumbledore zabrał głos:
-I to właśnie będzie twoje zadanie, Hermiono. Musisz odnaleźć księgę i przeczytać przebieg ataku Slytherina na Hogwart. Wiemy, że Voldemort korzysta z zapisków w dzienniku Salazara. Nie wie o księdze. Czas goni, a historia zatacza koło. Musisz ją znaleźć.
Hermiona zmarszczyła brwi.
-Ale przecież ja nie mogę odnaleźć Prawdziwej Historii Hogwartu- powiedziała cicho.-Nie jestem przecież dziedziczką Roweny Ravenclaw, a tym bardziej Slytherina.
Dumbledore wstał i zaczął machać różdżką, tworząc napisy i złote linie.
-Rowena Ravenclaw wydała na świat dwie córki: Helenę i Marię. Maria wyszła za mąż za przyzwoitego czarodzieja. Mieli trójkę dzieci: dwóch chłopców i dziewczynkę. Córka związała się z mugolem - oczywiście powiedziała mu, że jest czarownicą. Tej parze urodziły się bliźniaczki: jedna miała potężną moc magiczną, druga okazała się nie mieć jej  w ogóle. Charłaczka wyszła za mugola i od tej pory co pięćdziesiąt lat rodziła się istota magiczna.
Z napisów i złotych linii wyszło wielkie drzewo genealogiczne: na samym dole, gdzieś z boku było imię i nazwisko szatynki. Hermiona Granger.
-Już rozumiesz, Hermiono?- pisnęła Tonks.-Jesteś dziedziczką Roweny Ravenclaw.
Dziewczynę zamurowało. Powoli wstała i skierowała się w stronę wyjścia. Tonks i Moody już wstawali, ale Dumbledore zatrzymał ich ruchem ręki.
-Musi się z tym oswoić.
***
Hermiona szybko znalazła się na Wieży Astronomicznej. Przełożyła nogi przez barierkę, oparła się plecami o zimny, gładki kamień i zamknęła oczy. Ona dziedziczką Ravenclaw? Najzdolniejszej czarownicy o jakiej słyszał świat czarodziei? To sen. Głupi sen...
Złapała się za głowę. Jak to w ogóle możliwe?!
Szatynka westchnęła. Wychyliła głowę i zamachała nogami w powietrzu. Zimny wiatr otrzeźwił jej umysł, jak zawsze, i powoli zaczynała znów myśleć jak człowiek. Dumbledore pokazał jej w końcu drzewo, tak? Tam było wszystko. Po co mieliby kłamać? Zresztą, trzeba spróbować. Prawda wyjdzie na jaw, jeśli uda jej się odnaleźć Prawdziwą Historię Hogwartu.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

8. cz.2



8.
Chłopak aż zdziwił się, że Hermiona może być taka szybka. Dogonił ją dopiero przy dziedzińcu.
-No co?!- wykrzyknęła ze łzami w oczach.- Co mi chcesz powiedzieć?! Że robisz sobie ze mnie żarty?! Myślałam…
Nie dokończyła, bo rudzielec zakrył jej usta dłonią.
-Posłuchaj mnie.
-Nie!
-Silencio!
Oburzona Hermiona sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po różdżkę, ale, o zgrozo! Zostawiła ją nad jeziorem. Ostatkami sił próbowała się wyrwać, ale Fred był za silny.
-A teraz mnie posłuchasz- warknął.-Chciałem cię przeprosić. Za tamto. Ja… Wcale tak nie myślę. Pamiętałem, co mówiłaś nad jeziorem, jak sprzątaliśmy, no i postanowiłem zrobić ci niespodziankę.
Bliźniak wyszczerzył się do dziewczyny i odwołał zaklęcie.
-Myślę, że ja też powinnam przeprosić. Za pocałunek. To było głupie, ale no cóż… Theodore nazwał mnie tchórzem. Między tobą, a Angeliną wszystko w porządku, prawda?
-Em, tak- skłamał Fred, uśmiechając się mimo woli.
Dziewczyna uśmiechnęła się, odwróciła i weszła do szkoły. Czuła się trochę źle z tym, że skłamała. Dla niej ten pocałunek wcale nie był głupi.
***
Poniedziałek. Dzień, którego żaden z uczniów nie lubił. Żaden, oprócz jednej Gryfonki. Dziewczyna z uśmiechem spoglądała na jęczących wspólnie przyjaciół. Nic nie popsuje jej tego dnia.
-Dlaczego lekcje są tak wcześnieeeeee – ziewnął Ron. Nikt mu nie odpowiedział.
Hermiona w pośpiechu dokończyła tosta z dżemem, złapała torbę i szybko ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
-Mionusiu, gdzie lecisz?- usłyszała wesoły głos obok swojego ucha.
-Chcę być pierwsza, kiedy w końcu przyjdzie nowy nauczyciel OPCM, Blaise- wyjaśniła.- Wiesz, lekcje z prawdziwym Szalonookim są naprawdę ciekawe, ale ja wprost nie mogę się doczekać właściwego nauczyciela. Podobno tym razem ma to być kobieta.
 Zamachała na pożegnanie chłopakowi, a sama popędziła pod salę. O dziwo, na drzwiach była kartka z napisem:
                                                                     Wejdź, nie krępuj się.
Hermiona wzruszyła ramionami, popchnęła ciężkie, sosnowe drzwi i weszła do pomieszczenia.
Sala wyglądała tak, jak zawsze. Trzy rzędy ławek ustawionych w linii prostej, duże biurko, kilka regałów ze starymi książkami, szafa, trochę szpargałów, parę klatek i słoików. Przez duże, podłużne okno sączyło się jasne światło poranka, oświetlając, dość ponurą na pierwszy rzut oka, salę.
Szatynka wyjęła książkę, pióro, pergamin i kałamarz na swoją ławkę z przodu sali, tuż przed biurkiem nauczyciela. Nie minęła chwila, a już do środka wpadła zgraja roześmianych nastolatków, plotkujących o rzeczach całkowicie bezsensownych i nieważnych. Wszyscy rozsiedli się wygodnie. Nie obyło się bez sprzeczek o miejsca z tyłu, w końcu nie każdy lubił, tak jak Hermiona, być od razu zauważonym przez nauczyciela. Nareszcie, kiedy garstka nieszczęśliwych uczniów zajęła ostatnie wolne ławki, zabrzmiał dzwon, oznajmiający początek lekcji. W Sali nikt się nie pojawił. Pięć minut, dziesięć, piętnaście. Cisza. Uczniowie zaczęli gorączkowo szeptać. W końcu drzwi trzasnęły o framugę, a zaraz potem słychać było trzask tłuczonego wazonu.
-Ojej, reparo ! Przepraszam, że tak zaczynamy- TRZASK!- O nie! Dumbledore lubi ten kielich! Ale nic, potem to- BUM!- Ojej, ale to i tak było stare i nikomu nie potrzebne.
Zanim huragan dotarł do biurka, ucierpiało jeszcze pięć wazonów, trzy słoiki oraz spaliło się pięć zwojów dobrego pergaminu. Klasa już po głosie poznała, że owy niszczyciel to kobieta. Była wysoka, dość szczupła, ale najbardziej wyróżniały ją różowe włosy. Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała:
-Moje wejście było dość niefortunne, ale mam nadzieję, że wszyscy puścicie to w niepamięć. Zacznijmy od nowa. Nazywam się Nimfadora Tonks, jestem aurorem oraz waszym nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią.
***
-Ale zakręcona, ta od OPCM!- mruknął Ron, kiedy zaraz po lekcjach, razem z Harrym i Hermioną udali się do Pokoju Wspólnego.
-I do tego jest aurorem- Harry pokręcił głową.- Jestem ciekawy, kto ją nim mianował.
-Sorbet z truskawek – Hermiona podała hasło Grubej Damie i wślizgnęła się do środka portretu.
-Mnie wydaje się sympatyczna- powiedziała, rozsiadając się przed kominkiem.- No cóż, może i jest chodzącym, niszczycielskim huraganem, ale zna się na swoim fachu.
-Taa…- Ron chyba nie był zadowolony z opinii przyjaciółki.- Chyba wolałbym już mieć codziennie lekcje z Trelawney…
-Ja ma dosyć, wychodzę!- oznajmiła szatynka, zabierając torbę. Udała się w stronę swojego królestwa, biblioteki. Wiedziała, że czeka ją długi dzień.

środa, 12 czerwca 2013

8. "Przestań ją ranić" - cz.1



8.
Witajcie ! No cóż, mam wenę, i chcę ją wykorzystać, jak tylko mogę, żebyście nie mówili potem, że mnie dwa miechy rozdziału nie było i macie niedosyt ;P
To część pierwsza, bo reszta jest niedopracowana. 
Ten rozdział dedykuję Dominice Ciołak – przestań mnie męczyć, kobieto !
 KOMENTUJCIE!
***
Fred stał zszokowany na środku boiska, wpatrując się w odbiegającą szatynkę. Tłum powoli zaczął się rozchodzić.
-Co do licha?- szepnął do niego George, nie mniej zszokowany niż brat.
-Nie wiem, brachu, ale...
-Spodobało ci się !- przerwał mu rudzielec o imieniu na literę G.- Nasz Freddie zabujał się w Mionce!
-Debilu,  módl się, żeby nikt tego nie usłyszał- warknął Fred, po czym ruszył w stronę szatni Gryfonów.
-Ależ nie obrażaj się, księżniczko! Niedługo twój rycerz przybędzie i cię pocałuje!- George podążył za bratem.
***
-A oto i nasi zwycięzcy!- krzyknął, prezentując ich, jakby byli sztukami mięsa za ladą.- Powitajmy ich gromkimi brawami!
Cały Pokój Wspólny aż zatrząsł się od głośnego aplauzu. Harry od razu został porwany w tłum, podobnie jak Fred, chociaż rudzielcowi nikt nie gratulował. Wszyscy uciekali przed wściekłą Angeliną, ciągnącą swojego chłopaka za łokieć. Ciemnoskóra wypchnęła chłopaka na korytarz i wrzasnęła:
-Co to miało być?!
-Angie, ja nie wiem, naprawdę!- odpowiedział Fred, podchodząc dziewczyny, ale ta szybko się odsunęła.
-Nie wiesz, dlaczego cię pocałowała?! Nie jestem taka głupia, w ogóle się nie opierałeś!
-Angelino, całowaliśmy się przez pięć sekund!
Dziewczynie napłynęły łzy do oczu.
-Powiedziałeś „całowaliśmy się” !- krzyknęła i z płaczem zniknęła w dziurze za portretem.
Fred osunął się po zimnej ścianie na posadzkę. Ten dzień zaczął się naprawdę dobrze, a skończył okropnie. A wszystko przez Angelinę. W dodatku nadal nie wiedział, dlaczego Hermiona go pocałowała.
-Może ona naprawdę chce być na miejscu Angie…- wyszeptał do siebie.
-Nic z tego, Weasley- cichy głos wyrwał go z rozmyślań.
Fred poderwał się i rozejrzał po korytarzu.
-Tu jestem- zawołał głos zza czerwonej firanki.
-Nott- wysyczał rudzielec na widok szczupłej sylwetki Ślizgona.- Co tu robisz?!
-Przyszedłem cię uświadomić- mruknął Theodore.- Hermiona pocałowała cię, ponieważ przegrała zakład. Ze mną.
-Co? Kłamiesz. Miona w życiu by tego nie zrobiła, jest na to zbyt…
-Zbyt jaka?- Fred odwrócił się. Tuż za nim stała Hermiona z zimnym wyrazem twarzy.- No, powiedz.
-Zbyt kujonowata i grzeczna- wymruczał bliźniak.
Szatynka zacisnęła zęby.
-Skoro tak o mnie myślisz, to nie mamy o czym rozmawiać- syknęła, po czym odwróciła się na pięcie i już jej nie było.
-I co narobiłeś, idioto?! Tak o niej myślisz?!- krzyknął Theo.- Przestań ją ranić.
Ślizgon odwrócił się i zniknął w ciemnym korytarzu. Fred także postanowił wrócić do Pokoju Wspólnego i udawać, że nic się nie stało.
***
Zaczął się październik. Liście nabrały złotego koloru, ptaki nie śpiewały już prawie wcale, a wszyscy mieszkańcy Zakazanego Lasu powoli szykowali się do zimy. Uczniowie Hogwartu wiedzieli, że już niedługo słoneczne dni się skończą, dlatego korzystali  z nich, jak tylko mogli. Ostatniego słońca nie zostawiła też dwójka przyjaciół, którzy ulokowali się pod drzewem tuż obok jeziora.
-Nie ma to jak walnąć się na trawę i napawać promieniami słońca- wymruczał Blaise, rozciągając się na trawie.
-Taa, mów za siebie- mruknęła Hermiona, umykając bardziej w cień.- Ktoś taki, jak ty nie może się już bardziej opalić.
Szatynka otworzyła książkę, ale jakoś nie mogła nic przeczytać.
-Nadal myślisz o tym dupku?- Blaise uniósł się nieco na łokciu.-Zapomnij. Nie jest ciebie wart.
Hermiona westchnęła przeciągle.
-Nie rozmawiajmy o tym, dzisiaj jest taki piękny dzień! Nie psujmy go- stwierdziła , chcąc szybko zakończyć  tę przykrą rozmowę.
Wróciła do studiowania podręcznika. Niestety, nie dane jej było nic przeczytać.
-Tu jesteś!- krzyknęła nadbiegająca Ginny.- Wszędzie cię szukam.
Ruda opadła na ziemię obok Hermiony.
-Słyszałaś już?- pisnęła młodsza z dziewczyn.
-O czym?
Ginny wciągnęła mocno powietrze i wrzasnęła:
-Będzie Bal Halloweenowy!
Odpowiedziała jej cisza.
-Co, nie cieszysz się?
Hermiona westchnęła przeciągle.
-Wiesz, że to nie moja bajka. Nie tańczę za dobrze, głośna muzyka, w dodatku tyle tam ludzi…
-Ale będzie super, w dodat…- Ruda niespodziewanie przerwała.- Blaise, nie podsłuchuj, tylko przysiądź się do nas i normalnie mnie posłuchaj!
Chłopak wymruczał coś tylko, ale przysunął się bliżej Gryfonek.
-A więc. Przebrania są obowiązkowe. Trzeba mieć także maskę.  Dużo hałasu, duchy, dynie, kościotrupy, co tylko dusza zapragnie. Zabawa tylko dla uczniów piątych i siódmych klas.
-Och, ja na pewno przyjdę, no i Theodore!- wykrzyknął Blaise.
-Nie emocjonuj się jak panienka, chłopie- burknęła Hermiona.- Ja nie idę.
-Mionusiu, nie możesz nam tego zrobić!
-No, właśnie Hermi!
Ginny i Blaise zrobili słodkie oczka i złożyli ręce jak do modlitwy.
-Prosimy!
-No dobra!- krzyknęła Hermiona, pragnąc wreszcie zakończyć ten temat.
-TAAAK!- wrzasnęli Ginny z Blaisem, po czym zaczęli zgodnie tańczyć makarenę.
Hermiona turlała się ze śmiechu. Chciała wykorzystać to, że się tak dobrze bawi, zanim przyjdzie słota, a co się z nią wiąże, senność i przygnębienie. Wróciła do lektury. Po jakichś pięciu minutach od strony Zakazenego Lasu zaczęły wrzaski. Szatynka z hukiem zatrzasnęła książkę i wstała, krzycząc:
-Ludzie, nie dacie człowiekowi spokojnie poczytać?!
Zdnerwowana, ruszyła w stronę tłumu. Ten, gdy tylko ją zobaczył, rozstąpił się. Parę metrów od niej stał czarny rumak. Zaraz, zaraz, wróć. Czarny JEDNOROŻEC. Postać na zwierzęciu trzymała bukiet tulipanów. Tysiącletnich tulipanów. Bukiet odpadł, a oczom Hermiony ukazała się ruda czuryna, świecące oczy i nieśmiały uśmiech. Gryfonce łzy napłynęły do oczu.
-Jeżeli chcesz się ze mnie naigrywać, to lepiej odpuść- wrzasnęła, po czym odwróciła się na pięcie i odbiegła w stronę szkoły.
-Nie, Hermiono, to nie tak!- zawołał Fred. Zgrabnie zeskoczył z jednorożca, rzucił mu bukiet pod kopyta, a sam rzucił się w pogoń za szatynką.