sobota, 30 marca 2013

5. "Hej, mała, co jest?"




Hermiona otworzyła oczy. Za oknem świtało. Wesoła, sturlała się z łóżka. Podeszła do kalendarza i oderwała kartkę. 15 sierpnia. To dziś. Dziś da mu kolejną szansę.
-Ginny, słuchaj, postanowiłam, że… - Hermiona odwróciła się w stronę łóżka swojej przyjaciółki, urywając zdanie. Rudej nie było. Szatynka spojrzała na zegar, wiszący na ścianie. 7.00.
-Coś się szykuje – wymruczała gryfonka, wchodząc do łazienki. Szybko jak nigdy umyła się, ubrała i wyszła na korytarz. Usłyszała głośne dźwięki uderzania talerzem o talerz.
-Wstawać lenie, wstawać, robota czeka! – Ginny darła się jak nigdy dotąd.
Hermiona uśmiechnęła się na widok wesołej, w pełni rozbudzonej dziewczyny.
-Widzę, że przygotowania idą pełną parą – Hermiona przytuliła przyjaciółkę na powitanie. Obie dziewczyny zeszły do kuchni, która bez pani Weasley nie była już taka wesoła.
-Oczywiście, że tak!- Ruda stanęła przy blacie, wyciągając talerze, sztućce i inne przybory do jedzenia.- Mamy dwa dni, dwa dni na posprzątanie, przygotowanie namiotu, ugotowanie potraw! Dwa dni!
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem. Takiej Ginny nie znała. Kiedy George rzucił pomysł na urządzenie rocznicy ślubu rodzicom, ruda przejęła się aż za bardzo. Wygoniła rodziców do ciotki nad morze na te nieszczęsne dwa dni, a sama wzięła się za robienie harmonogramów, listy gości. Teraz siedziała przy stole, robiąc sobie kanapkę, a jej włosy, zwykle wspaniałe i ułożone, były rozwichrzone, każdy stał w inną stronę. Ruda gryfonka miała na sobie powyciąganą koszulkę z krótkim rękawem oraz bawełniane spodenki, na stopy wciągnęła sportowe sandały. Biorąc pod uwagę, że w Norze był Harry, postawa Ginny stała się nadzwyczajna. Szatynka pokręciła głową, chwyciła tost i zaczęła go obgryzać.
-Siooostra, co nas budzisz tak wczeeeeśnie?- zapytał Ron, raz po raz ziewając.
-Słuchajcie, jełopy! Zostały nam dwa dni na gotowanie, sprzątanie, rozstawianie namiotu oraz zapraszanie gości. Musimy się wyrobić! Na drzwiach wejściowych wywiesiłam, kto co z kim sprząta i gotuje. Teraz jemy śniadanie, a potem od razu do pracy! I bez obijania się!
Rudzielce płci męskiej oraz Harry westchnęli, po czym zabrali się za pożeranie tonami naleśników, kanapek, słodkich bułeczek i tostów. Szatynka pokręciła głową i sięgnęła po ocalałego naleśnika. Jakże zdziwiła się, gdy wymarzony przez nią placek znalazł się w ustach Rona.
-Fybasz, Ehmiono, chlodny jestm.
Szatynka oparła głowę na rękach, wyraźnie obrażona i zniesmaczona.
-Masz.
Na jej talerzu znalazły się dwa naleśniki posmarowane konfiturą z wiśni. Podniosła głowę. Zobaczyła nieśmiały uśmiech Georga.
-Dzięki, ale nie trzeba było.
-Nie no, co ty, zjadłem tego tyle, że sam jestem wielkim naleśnikiem.
Gryfonka uśmiechnęła się wesoło, zauważając smutne spojrzenie Freda. Od incydentu ze śledzeniem nie odzywała się do niego. Czemu? Bo nie pozwoliła jej duma? Może. Chciała coś sprawdzić. Czy uda jej się wytrzymać bez jego żartów, bez wesołego śmiechu, bez spojrzeń, bez jego dotyku… Wiedziała, że nie. Więc dlaczego, kiedy przyszedł i klęczał przed nią z kwiatami nie zareagowała, tylko zatrzasnęła mu drzwi przed nosem? Tego nie wiedziała, i najwyraźniej nigdy się nie dowie.  Westchnęła. Półtora miesiąca wszystko mówiło jej, że kocha. Że nie uwolni się od tego. Ale Hermiona nie wiedziała, co to miłość, ponieważ nigdy się nie zakochała. Pragnęła miłości, jak z bajki, niezwykłej. Nie chciała karteczki z napisem: „Jesteś moją dziewczyną, bo tak chcę” . Chciała, by o nią walczono, zabiegano, by była najważniejsza. Ale często czekanie na miłość z bajki nie przynosi niczego dobrego. Hermiona wstała od stołu i podeszła do drzwi wyjściowych. Szybko odnalazła siebie na liście. Uśmiechnęła się.
-Freddie, jak skończysz jeść, słoneczko, to przyjdź do ogrodu, plewimy chwasty i wyrównujemy ziemię pod namiot!- w przypływie dobrego humoru posłała zszokowanemu rudzielcowi całusa. Odwróciła się, wpadając na jakiś wazon. Nieszczęsne naczynie spadło i stłukło się.
-Ups, przepraszam…
-Nieeeee!
George doskoczył do potłuczonego wazonu. Zebrał kilka kawałków w dłoń i załkał.
-Reparo! Już mój mały, już dobrze, kochany... – bliźniak postawił wazon z powrotem na jego dawne miejsce.
Ginny nagle poderwała się z krzesła.
-Fred, George! Oddawać różdżki! Wszystko robimy bez pomocy magii, no, oprócz namiotu.
-Ale…
-Żadnych ale!
-Jej, siostra. Zamieniasz się w mamę.
Bliźniacy niechętnie oddali Ginny różdżki. Ta pobiegła z przedmiotami na górę. Hermiona, uważając, żeby tym razem niczego nie strącić, wyszła na zewnątrz. Dotarła do kawałka podwórka przeznaczonego dla nich, uklękła i zaczęła wyrywać chwasty. Umiała to robić, często razem z mamą pracowały tak w ogródku przy ich domu. Zwilżyła suchą ziemię wodą, po czym jednym, mocnym szarpnięciem wyrywała. Tuż obok niej pracował Fred. Nadal lekko speszony sytuacją na śniadaniu, nie odzywał się. Hermiona, skończywszy swoją robotę, usiadła i przyjrzała się bliźniakowi. Chłopak zdjął koszulkę, upał zdecydowanie dawał się we znaki. Był dobrze zbudowany, silny, widać gra w Quidditcha coś daje. Rude włosy Freda połyskiwały w słońcu, gorąca kula gazu nadawała im złote akcenty.
-Jak kolory Gryffindoru…- pomyślała szatynka.
Wstała najciszej jak umiała. Powoli zbliżyła się do chłopaka odwróconego do niej plecami. Wybrała odpowiedni moment i skoczyła. Oplotła szyję rudzielca ramionami, śmiejąc się wesoło.
-Miona, co ty robisz?!- przerażony i jednocześnie speszony chłopak zachwiał się.
-Jak to, co?! Daje ci podstawy do tego, żebyś wreszcie zaczął się do mnie odzywać!
Szatynka przewróciła chłopaka na plecy i usiadła na nim okrakiem, umiejscawiając swoje ręce koło jego głowy.
-Więc już się nie gniewasz?- Fred popatrzył dziewczynie w oczy.
Pokręciła głową.
-A więc, panno Granger, co powiesz na to?
Gryfon złapał szatynkę za nadgarstki, przewracając ją tak, że teraz on był górą.
-Powiem, żebyś mnie puścił.
-Nie, wygodnie mi.
-Puść mnie, albo zniszczę tą twoją fryzurkę kubłem zimnej wody!
-Nie musisz, sam to zrobię.
Fred wstał, przerzucił Hermionę przez ramię i ruszył w stronę pobliskiego jeziora.
-Nie, Freddie, nie!- szatynka była naprawdę przerażona.
Rudzielec uśmiechnął się, rozpędził i po chwili oboje byli już w wodzie. Hermiona wynurzyła się, młócąc rękami o wodę.
-Idioto!- wrzeszczała.- Nie umiem pływać!
Szatynka zanurzyła się, i już jej nie było.
-Ale mam przechlapane- Fred  szybko zanurkował.
Rudzielec podpłynął do opadającej na dno Hermiony. Słońce przenikało przez wodę, oświetlając jej twarz. W tamtym momencie wyglądała jak nimfa z bajek jego mamy. Stworzenia te wabiły mężczyzn, po czym topiły. Fred szybko się otrząsnął, chwycił dziewczynę w pasie i zaczął płynąć w górę. Tuż przed wynurzeniem, gryfonka złapała głowę bliźniaka i pchnęła ją w dół, a sama odpłynęła trochę dalej.
-To był faul!- wrzasnął Fred po wynurzeniu.- Udawałaś!
-Oczywiście, że tak- gryfonka wystawiła język.
Oboje szybko wdrapali się na pomost.
-Chodź tutaj, więcej słońca- Fred pociągnął dziewczynę bliżej trawy.
-Nie możesz nas po prostu osuszyć?- zapytała Hermiona, kładąc się wygodnie na miękkich źdźbłach.
-No przecież Gin zabrała mi różdżkę –mruknął chłopak, układając się obok dziewczyny.
Leżeli tak obok siebie, w kojącej, błogiej ciszy. Hermiona zamknęła oczy, pozwalając sobie odpłynąć. Rudzielec patrzył na szatynkę uważnie. Wiecznie poczochrana, brązowa szopa. Zgrabny nos. Pełne, malinowe usta. Dziewczyna otworzyła oczy, po czym momentalnie spłonęła rumieńcem, widząc, że rudzielec patrzy na nią z tym… Błyskiem w oku.
-Lubię patrzeć na chmury- powiedziała szatynka wesoło.- Każda z nich ma jakiś kształt. O, na przykład tamta wygląda jak smok.
-A ta jak jednorożec- Fred wskazał ręką na lekko zdeformowaną chmurę.
Leżeli tak pewien czas, wymyślając coraz dziwniejsze kształty dla coraz to różnych chmur. W pewnym momencie Hermiona westchnęła ciężko.
-Hej, mała, co jest?- Fred złapał dziewczynę za podbródek, zmuszając, by na niego spojrzała.
-Po prostu… Jak byłam mała, miałam najlepszą przyjaciółkę, Emily. Robiłyśmy razem wszystko, i to właśnie ona tak zaszczepiła we mnie miłość do chmur. Kiedy dostałam list z Hogwartu, byłam naprawdę szczęśliwa, ale… Nie mogłam powiedzieć Emily. Ona nalegała, chciała, żebym podała jej adres, to pójdziemy razem do szkoły. Wtedy strasznie się pokłóciłyśmy, czułam się okropnie. Po 1 roku przywiozłam ze sobą Flos Caeli*, który zmienia kolory razem z kolorami nieba, specjalnie na przeprosiny. Niestety, ona wyjechała, nie zostawiła nawet wiadomości, gdzie…
Szatynka umilkła. Zamknęła oczy, widać było, że mówienie o Emily sprawia jej dużo bólu.
-Mała, nie smuć się…
Fred pochylił się nad dziewczyną. Gryfonka otworzyła oczy, ale nic nie powiedziała, ani nie odepchnęła chłopaka. Jego bliskość hipnotyzowała, i choć Hermiona wiedziała, że robi źle, to nie chciała tego przerywać. Potrzebowała go, tak bardzo… Tak samo, jak on jej. Ich twarze dzieliły już tylko centymetry. Dziewczyna wyciągnęła rękę i pogładziła delikatnie policzek chłopaka. Jego oczy, jego włosy, jego ciepło, jego oddech… Hipnotyzowały. Uniosła delikatnie głowę. W tamtej chwili była jakaś zamroczona, inna… Ale chciała tego. Była pewna.
-Ginny kazała wam wraca… Oj, przepraszam, że przeszkodziłem- George wycofał się do tyłu.
-Nie, nie przeszkodziłeś- Hermiona szybko odepchnęła chłopaka, oblewając się głębokim rumieńcem. Wstała i otrzepała spodnie. Fred siedział na ziemi w głębokim szoku.
-No dobrze, a więc: Ginny kazała wam wracać do domu i sprzątać poddasze.
Szatynka szybko ruszyła za Georgem, zostawiając w tyle osłupiałego Freddiego. Tak blisko, żeby ją pocałować, a on tego nie wykorzystał… Z cichym westchnieniem ruszył za bratem i Mioną.
***
-To jest stary gabinet waszego taty?- Hermiona siedziała na biurku w małym, dość ciasnym pomieszczeniu.
-Tak, pełno tutaj starych papierów i zdjęć, które trzeba posegregować. W dodatku brudu i kurzu więcej, niż w pokoju Rona.
-No, to bierzmy się do pracy.
Szatynka chwyciła mopa i zaczęła szorować podłogę. Fred, który miał się zająć myciem okien, chwycił starą miotłę i zaczął tańczyć z nią tango.
-Och, jak wspaniale tańczysz, panno Miotełko- gryfon okręcił się wokół własnej osi.- Twoje usta są takie piękne…
Rudzielec pochylił się i pocałował miotłę w kij. Stojąca nieopodal szatynka dusiła się ze śmiechu. W końcu, kiedy już swoimi ubraniami wystarczająco wyczyściła podłogę, chwyciła szmatkę z wiaderka i rzuciła nią w bliźniaka.
-Bierz się do roboty.
Doprowadzenie wszystkiego do czystości nie zajęło im dużo czasu. Czas w miłym towarzystwie płynie szybciej. W końcu usiedli na podłodze, a obok każdego z nich leżała dość duża sterta papierów i zdjęć.
-Segregujemy tak: pisma z Ministerstwa osobno, listy prywatne osobno, zdjęcia osobno- Hermiona szybko ustaliła sposób segregowania, po czym oboje zajęli się pracą.
Po jakiś dwóch godzinach wszystko było prawie skończone. Hermiona właśnie próbowała nie wybuchnąć śmiechem po obejrzeniu zdjęcia, na którym dwóch identycznych, na oko 3-letnich i w dodatku gołych chłopców biegnie przez podwórku.
-Z czego się śmiejesz?- Fred zaciekawiony spojrzał dziewczynie przez ramię, a mina mu zrzedła.-O nie…
-Jest super, zatrzymam je!
-Nie, oddaj!
-W życiu!
Zaczęli się ganiać po całym pomieszczeniu. W końcu rudzielec powalił szatynkę na podłogę.
-Oddaj zdjęcie – Fred próbował zabrać zdjęcie.
-A co mi za to dasz?- Hermiona uśmiechnęła się zadziornie.
-Poczekaj chwilę.
Rudzielec uwolnił szatynkę od podłogi, a sam teleportował się gdzieś. Hermiona usiadła na krześle, przeglądając jakąś starą książkę, którą znalazła w szufladzie biurka.
-Mionka! Chodź tu!
Szatynka uniosła głowę. Zdezorientowana, stanęła na biurku i spojrzała przez okno.
-Fred! Złaź!
-Ej no, chodź, fajnie będzie! A może tchórzysz?
Hermiona zacisnęła usta w oburzeniu. Ona tchórzy?! Z mocno bijącym sercem wyszła na dach Nory. Podeszła do stojącego nieopodal rudzielca.
-Hermiono, czy oddasz mi to nieszczęsne zdjęcie?- Fred uklęknął na jedno kolano, wyciągając przed siebie krwistoczerwonego tulipana.- Oto tysiącletni tulipan, niestety, mrożony, ale zawsze jest!
Szatynka zachichotała. Podała rudzielcowi zdjęcie, a sama zabrała tulipana. Usiadła obok bliźniaka.
-Wiesz, to zabawne…- zaczęła, obracając kwiat dookoła.- Kiedyś razem z Emily wymyślałyśmy ideały chłopaków. Moim był rycerz na czarnym jednorożcu.
Fred parsknął.
-No co, nie śmiej się! Chciałam czegoś oryginalnego. W każdym razie. Rycerz ten klęknąłby przede mną z bukietem stu tysiącletnich tulipanów i powiedziałby: „Jesteś jedyna na świecie. Nigdy nie spotkałem nikogo takiego, jak ty. Jesteś wyjątkowa. Nigdy na nic bym cię nie zamienił. Proszę, bądź moja, bo bez ciebie życie traci sens.”
Rudzielec zmieszał się. Tak, pragnął tej dziewczyny, jak nikogo… Ale nie wiedział, czy jego image macho i żartownisia nie ucierpiałby, gdyby wyskoczył przed nią z czymś tak… Romantycznym. Nagle cały jego świat odpłynął. Siedząca obok szatynka złapała go za rękę, szepcząc:
-Freddie, Freddie popatrz!
Chłopak posłusznie spojrzał we wskazanym kierunku i zaparło mu dech w piersiach. Tuż przed nim zachodziło słońce, ale nie tak zwyczajnie. Całe niebo nabrało odcieni pomarańczy, czerwieni, różu i żółci. Samo słońce było złote i oświetlało wszystko dookoła. Fred spojrzał na Hermionę. Jej twarz wyrażała błogość, słońce wplatało we włosy złote refleksy. Rudzielec zapatrzył się w nią.
-Pięknie, prawda?- szatynka przysunęła się bliżej niego, opierając mu głowę na ramieniu.
-Tak, pięknie…- szepnął Fred.
Rudzielec objął szatynkę ramieniem. Słońce było coraz niżej. Jeszcze tylko błysnęło przez drzewa delikatnie, prosto na parę, po czym po prostu zgasło. Hermiona szybko podniosła się z głębokim rumieńcem na twarzy.
-Przepraszam, Fred, ja… Zapomnijmy o tym.
-Hermiono…
Rudzielec złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie i przytulił. Krótko, po przyjacielsku, ale mogąc poczuć jej zapach, dziwnie kwiatowy, ale też z nutką czekolady, zwariował. W końcu szatynka odepchnęła go lekko, zsunęła się z dachu i zeszła do kuchni. Fred stał jeszcze na dachu dobrych parę minut. W końcu zszedł z dachu, mrucząc:
-Baby… Weź je zrozum…
***
-Nie wiem, dlaczego to zrobił, ani po co, ale Gin! Ja. Tego. Chciałam!
Obie dziewczyny siedziały   w swoim pokoju i objadałyby się naleśnikami. Odkąd Hermiona oznajmiła, że chodzi o Sprawę Wagi Najwyższej, ruda zostawiła całą kuchnię w rękach bandy niewyżytych w stosunku do jedzenia. Oby tylko nie wysadzili kuchni.
-Moja droga- Ginny poprawiła niewidziane okulary z uśmiechem.- Jako ekspert od spraw miłosnych powiem ci jedno. Wpadłaś po uszy!
-Wcale nie!- Hermiona założyła ręce na piersiach.- Bo on jest arogancki, zachowuje się jak pięcioletni dzieciak, nieodpowiedzialny, impertynencki…
-I w dodatku jest słodki, a te jego oczy tak hipnotyzują…
-No, może oczy rzeczywiście ma ładne…
-Ha!
-Uh! Jesteś okropna!
-I chyba za to mnie kochasz, nie?
***
-Słuchaj, ona tego chciała! Tak blisko, a ty się wryłeś w takim momencie!
Fred i George siedzieli w salonie, grając w Szachy Czarodziejów.
-Wpadłeś, Freddie, jak śliwka w kompot! Ale teraz przynajmniej wiesz, na czym stoisz!
-To znaczy?
-Musisz zacząć ją zdobywać, skoro nie miała nic przeciwko!
-A ja nawet nie wiem, co do niej dokładnie czuję! Ani co ona do mnie!
-Co z tego! Martw się czym innym!
-Czym?
-Angeliną…
~~~~~
No heej łizardy ^^ Przybywam z nowym rozdziałem ;) 6,5 stron w Wordzie, podoba się? ;) Mam nadzieję, ze was usatysfakcjonuję, tak, wiem, błędy są, ale no ! Staram się ^^ I przybywam z informacją! Tak, moi kochani, prawdopodobnie będziemy mieli szablon ! Haha! Zamówiłam na land-of-grafic.blogspot.com . Tak więc być może niedługo nacieszycie oczy dziełem Mii :) Zrobiłam taką mini scenkę fremione, mam nadzieję, że się podobało :D Chciałam też podziękować za komentarze. Wow! Pod poprzednim rozdziałem pojawiło się ich tyle, że naprawdę byłam w szoku. Może dla kogoś z bardziej popularnego bloga jest to niewielka ilość, ale dla mnie to coś ;) Apeluję też: Jeśli już tu jesteś, to bardzo cię proszę, zostaw chociaż dwa słowa. Tak niewiele, a na serio cieszy ;] Pozdrawiam też i pytanie do was: Więcej scenek fremione?
* Kwiaty zmieniające kolor wraz z kolorem nieba. Z łaciny: Flos – kwiat, Caeli – niebo. Mój wymysł

niedziela, 17 marca 2013

4."Co ja mam zrobić?!"




    Hermiona wślizgnęła się po cichu do pokoju. Na dworze było jeszcze ciemno.  Na palcach weszła pod kołdrę i opatuliła się nią. Po chwili poraziło ją jasne światło.
-No, no, no – usłyszała.- A gdzie to się było całą noc ?
Hermiona spojrzała na Ginny. Ruda siedziała z rękami założonymi na piersiach.
-No więc…
-Nie zaczyna się zdania od „więc” – Ginny wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
-Mogłabyś przestać ?!
-Cytuję mistrza.
Hermiona ucisnęła nasadę nosa.
-Jak się zorientowałaś, że mnie nie ma?
-Och, to ciekawa historia – Ruda szczelniej okryła się kołdrą. – Jakoś koło  drugiej obudziłam się. Kierowana pragnieniem zeszłam do kuchni. Wypiłam szklankę wody, potańcowałam z miotłą… Wracam  dziesięć minut później do pokoju, a ciebie nie ma. Idę do łazienki, do Harry’ego i Rona… Nie ma cię ! W końcu się poddałam. A teraz, niedawno, może pół godziny temu, przychodzi George, zwija się ze śmiechu i oświadcza mi, że śpisz z Fredem. Co masz na swoją obronę?
-Och, nic, Wysoki Sądzie, proszę zakuć mnie w kajdanki – Hermiona wyciągnęła przed siebie ręce.
Ginny parsknęła.
-A tak na serio?
-No co? – Hermiona spojrzała na zegarek wiszący nad łóżkiem rudej.- Zaraz śniadanie.
-Nie zmieniaj tematu!
-Ojej, no ! Ciebie nie było, a ja się bałam. Na Rona byłam zła, myślałam, że Harry poszedł z tobą, więc zostali tylko bliźniacy.
-A dokładnie Fred.
Hermiona zarumieniła się na wspomnienie nocy. Tak naprawdę to nie była pewna, co czuję do rudzielca. Przecież jeszcze niedawno odnosili się do siebie tylko jak koledzy, pod koniec roku stali się przyjaciółmi, a teraz… Trzy dni w Norze poplątały jej uczucia w różne węzły. Siedziała tam teraz, zawijając  włosy na palec, i czekała, aż Ginny w końcu zada to pytanie.
-On ci się podoba?
Hermiona uniosła głowę i wyjąkała:
-J… Ja… No… Nie wiem.
Ginny otwierała usta, by coś powiedzieć, ale pani Weasley ją uprzedziła.
-Dziewczynki ! Myjcie się i schodźcie na dół, śniadanie zaraz będzie !
Hermiona, dziękując w duchu kobiecie, zabrała ubrania i weszła do łazienki.  Szybko umyła się, uczesała, a potem stanęła przed wielkim lustrem, prezentem od niej na dwunaste urodziny Ginny. Szatynka przyjrzała się sobie uważnie. Nie była ładna, chyba, że ktoś lubił wielkie, orzechowe oczy i wiecznie rozczochraną, brązową czuprynę.  Często zastanawiała się, co takiego Wiktor w niej widział. Nie była wysoka ani pulchna, ale do wspaniałej sylwetki Ginny było jej daleko. W porównaniu do przyjaciółki, miała też bardzo mały biust, a przecież ruda była prawie o dwa lata młodsza. Hermiona westchnęła przeciągle i ubrała się szybko. Po chwili była już na dole i siedziała na „swoim” miejscu, między Harrym, a Ronem.
-Dzień dobry – powiedziała do zgromadzonych.
- Dzień dobry kochanieńka, jak się spało? – spytała z uśmiechem pani Weasley, stawiając przed nią herbatę.
Hermiona zarumieniła się.
-No... To znaczy… Dobrze.
Jednocześnie obserwowała, jak Harry i Ron wymieniają zdziwione spojrzenia, Fred spuszcza głowę, a Ginny i George próbują nie wypluć konsumowanego akurat jedzenia. Hermiona zjadła śniadanie i już miała wstawać od stołu, kiedy przez otwarte okno wpadł śnieżnobiały gołąb i wylądował zgrabnie przed szatynką. Dziewczyna zabrała list wyraźnie zaadresowany do niej. Następnie otworzyła kopertę i zaczęła czytać. Na przemian śmiała się, rumieniła lub była zła. W końcu nabazgrała trzy słowa na kawałku kartki, dała gołębiowi i poszła na górę. Ginny pobiegła za nią. George patrzył na czerwonego ze złości Freda i chichotał.
-Och, Freddie, a co ty taki czerwony?- George założył ręce na piersiach.
-Ja? Po prostu trochę tu gorąco.
Fred wstał i głośno tupiąc, wyszedł na dwór. George był bliski turlania się po ziemi.
-O co chodzi?- Ron patrzył w jedną i drugą stronę, nie mogąc zrozumieć, co się właśnie stało.
-O nic, braciszku. O nic.
***
-Och, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że napisał!
Hermiona opadła na łóżko, chichotając. Ta drobna szatynka miała bowiem wielką tajemnicę. Pod płaszczem obelg i nienawistnych spojrzeń, kryło się głębsze uczucie. Do chłopaka tego czuła czystą i szczerą przyjaźń, tak samo, jak on do niej. Jedno przypadkowe spotkanie, a tyle zmieniło…
-Ale Miona, to przecież Ślizgon!- Ginny pokręciła głową.
-I co z tego?- Hermiona podniosła się do pozycji siedzącej.- Jest miły, szarmancki, czarujący, inteligentny…
-Czy ty się przypadkiem nie zakochałaś?
Tylko dzięki świetnemu refleksowi ruda uniknęła ciosu poduszką.
-Nie, oczywiście, że nie! Jesteśmy tylko przyjaciółmi, zresztą, on jest zakochany w…
Hermiona umilkła, jednocześnie zakrywając usta ręką.
-No w kim?
-W nikim! Nie interesuj się!
-Oj, Miona, weź! Nie wygadam…
Hermiona, rozglądała się wokoło, próbując coś wymyślić.
-W Lunie! – wypaliła w końcu.
Ginny zapowietrzyła się, a później zaczęła chichotać.
-Och, ciekawe, czy ona ulegnie jego zalotom!
Hermiona odetchnęła. Udało jej się nie zdradzić przyjaciela…
***
-I przysyła jej gołębia, phi! Gołąb! Sowa lepsza, dużo…
Fred kopał kamienie na podwórku. Myślał o osobie, która przysłała list Hermionie. Zastanawiał się, dlaczego los tak bardzo go nienawidzi. Miał ją przecież zaprosić na spacer, pokazać jezioro…
-I jak ci idzie umartwianie się?- George wesołym krokiem zbliżył się do brata.
-A jak myślisz?!
-Oj, nie denerwuj się tak…
-A niby dlaczego?! Jakiś gnojek przysyła jej list, a ona… Ona rumieni się czytając go !
Fred ze złością kopnął gnoma. Stworzenie wyleciało w powietrze i wylądowało dobre kilka metrów dalej.
-Ej no, nie martw się!
-Jak mam się nie martwić?- Fred spojrzał na brata z politowaniem.- Dziewczyna moich marze..
Rudzielec złapał się za usta. Nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się o jego uczuciu do gryfonki.
-Haha, przyznałeś się! Kochasz Mionkę, kochasz Mion…
-Zamknij się idioto! Chcesz, żeby cała Nora usłyszała?
-Och, przepraszam, twoja duma cierpi.
Fred westchnął. Czasami wystarczyła chwila ciszy, żeby porozumieć się z bratem, tak bez słów.
-Co zamierzasz z tym zrobić?
Rudzielec spojrzał na Georga ze zdziwieniem.
-Jak to co? Pójdę za nią. A jeśli spotka się, np. z cholernym Malfoyem?!
Wstał i ruszył w stronę domu. Geroge pokręcił głową.
-Oj, będzie afera.
***
Hermiona stała w pokoju, wyszykowana i gotowa do wyjścia.
-Musisz mi wszystko opowiedzieć!- Ginny prawie skakała z ekscytacji.
-Dobrze, dobrze.
Wyszła z pokoju i skierowała się do kominka.
-Dom Grangerów!- powiedziała, a po chwili otrzepywała się z popiołu w domu rodziców. Bez nich był taki… Pusty. Westchnęła. Wyszła szybko z domu, wprost na zatłoczone ulice Londynu. W 15 minut dotarła do „Coffee obsession”, jej ulubionej kawiarni. Kiedy weszła, od razu go zobaczyła. Siedział tam, z tymi swoimi czarnymi włosami i brązowymi oczami. Uśmiechnął się i podszedł do szatynki.
-Witaj, piękna panno- chłopak pocałował Hermionę w rękę, po czym odsunął dziewczynie krzesło, zapraszając, by usiadła.
-Dziękuję, młody paniczu – szatynka usiadła, po czym wesoło zapytała:
-Jak mijają wakacje?
-Hmm… Jakoś leci. Trochę włóczę się po polanach, trochę wkurzam Smoka… A jak u Wiewiórek?
-Przestań ich tak nazywać! A poza tym – kto najbardziej cię interesuje?
-Wiesz przecież – chłopak zmieszał się trochę.
-U Gin wszystko w porządku. Nic nie wie.
-Merlinie, to dobrze…
-Blaise…
Hermiona spojrzała w brązowe oczy chłopaka ze smutkiem.
-Co się dzieje, Mionka?
-Bo… Jest problem… Duży…
***
Fred pieklił się, kiedy patrzył, jak całuje ją w rękę, jak odsuwa jej krzesło. Zabini! Ten Ślizgon! Oślizgły gad! Wściekły aportował się wprost do Nory, po czym z hukiem wpadł do salonu. Jego rodzeństwo i Harry oglądali album o Harpiach z Holyhead.
-Hermiona spotyka się z Zabinim!- wrzasnął od progu, po czym wściekły stłukł stojący nieopodal wazon.
-Reparo –mruknął George, po czym naczynie scaliło się.
Chłopak chwycił wazon i odstawił z powrotem na okno. Ron stał czerwony na środku pokoju, a Harry patrzył na Freda z niedowierzeniem.
-Ale jak?!- wrzasnął Ron.
-Normalnie, poszedłem za nią na spotkanie. Patrzę przez okno, a tam… Zabini! Dosłownie Zabini!
-Co za oślizgły gad! Co za dupek!- Ron rozglądał się, nie wiedząc czym ma rzucić.
-Nie ruszać wazonu!- wrzasnął George, zasłaniając naczynie własnym ciałem.
-Jak Hermiona może spotykać się ze Ślizgonem! – Harry pokręcił głową.- Ginny, co z tobą?! Ona. Jest. Tam. Ze. Ślizgonem!
-Wiecie…- Ruda pokręciła się chwilę na miejscu.- Ja… Wiedziałam.
-Co?! I nic nie mówiłaś?!- wściekły Fred doskoczył do dziewczyny w sekundę.
-Jest moją przyjaciółką! Nie zdradziłabym jej!
-A co to za krzyki?- uśmiechnięta Hermiona pojawiła się nagle w kominku.
Ron na widok szatynki, poczerwieniał, i kolorem przypominał dojrzałego pomidora.
-Może ty nam powiesz, zdrajczyni swojego Domu? Jak możesz! Jak możesz spokojnie chodzić gdzieś z Zabinim!
-A skąd ty to wiesz?- Hermiona cofnęła się.
-Od Freda! Poszedł za tobą i wszystko widział!
Szatynka zbladła. Podeszła wolno do wspomnianego rudzielca i spytała cicho:
-Czy to prawda?
Fred pokręcił się chwilę w miejscu. Nie chciał, żeby Hermiona dowiedziała się, że ją śledził, w końcu… Zależało mu na niej.
-T… Tak…
-Więc, Fredzie Weasley. Jak mogłeś, cholerny dupku?! Śledzić mnie?! Jesteś kompletnym idiotą!
Wściekła uderzyła chłopaka otwartą dłonią w twarz. Rudzielec złapał się za policzek.
-Hermiono, ale…
-Żadne ale! Nie odzywaj się do mnie! Ty także, Ron, i ty, Harry! Widzę, jak na mnie patrzysz!
Szatynka z płaczem uciekła na górę.
Jak mógł?! Śledzić mnie! Ciekawe, po co! Kto mu kazał?!
Wcisnęła twarz w poduszkę. Po chwili poczuła, jak ktoś dotyka jej ramienia.
-Hermiono…- Ruda usiadła koło szatynki.
-Ginny, co ja mam zrobić?! Myślałam, że on mi ufa, że się dogadujemy, a teraz… Teraz wszystko się oplątało, i nie wiem, co mam robić…
Hermiona łkała w poduszkę.
-Nie martw się, będzie dobrze…
Ale dla Hermiony nic nie było dobrze. Po tym, co się stało, cały świat znikł, został tylko ból. Ból, ponieważ osoba, którą darzyła uczuciem, zawiodła…
~~~~~~~~

Hej, jest tu ktoś jeszcze? ^^ Tak, na początek, przepraszam za wieeeeelką przerwę. Wena, konkursy, no cóż... Ale nareszcie napisałam, i to się liczy :) Trochę słaby, postarałam się, żeby był długi, taaa... Mam nadzieję, że się spodoba ^^ Sama nie jestem zadowolona zbytnio, ale starałam się napisać jak najszybciej :) Tym razem bez muzyki, bo nic mi nie pasowało :)