poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział 12.

Trochę słaby ten rozdział, ale macie. Krótki też.
Zaraz święta! Świąteczne rozdziały!
Z tej okazji życzę wszystkim spokojnych, radosnych, wesołych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku!
No i tym razem krótko, bo już prawie północ ;__;
Viv.
12.
Hermiona stała osłupiała, zastanawiając  się, czy to sen. Nic jednak na to nie wskazywało.
Voldemort uśmiechnął się chytrze i machnął ręką. Płomienie w naczyniu zmieniły kolor na krwistą czerwień. Szatynka zrobiła krok w ich stronie.
-Co robisz, idiotko, stój!- krzyczała w myślach Hermiona, ale nikt nie mógł jej usłyszeć. Nawet ona sama.
-Zbliż się, panno Granger.
Dziewczyna podreptała grzecznie aż pod samo naczynie. Dziwne - od płomieni nie biło ciepło, wręcz przeciwnie. Hermiona wzdrygnęła się od lodowatych podmuchów.
Voldemort wstał.
-Od lat czekałem na tę chwilę. Chwilę, w której będę miał coś, czym pokonam Pottera. Broń, której nie da się zniszczyć. I oto jest tu, stoi. Jeden nieporadny eliksir, a na pozór silna Gryfonka sama do nas przyszła. A kiedy już stanie się Śmierciożercą i z naszą niewielką pomocą zacznie zabijać, biedny Potter załamie się, rozpłacze, reszta marnego Zakonu także, a wtedy Hogwart będzie nasz!
Śmierciożercy zaśmiali się lodowato, strasznie.
Hermiona skuliła się ze strachu w swojej podświadomości, a jednocześnie starała się działać.
-Nie mogę skończyć jako Śmierciożerca!- krzyczała w podświadomości.
Voldemort z chytrym uśmiechem wskazał płomienie.
-Włóż tam rękę, Hermiono. Dopełni się twoje przeznaczenie.
To nie jest moje przeznaczenie, przerośnięta jaszczurka!
Nic nie mogła zrobić. Na próżno się zapierała, krzyczała. W końcu i tak znalazła się parę centymetrów od ognia. Wyciągnęła rękę...
-NIE!
Wrzask odbił się echem w całej sali. Ktoś czymś rzucił. Trafił prosto w Hermionę. Dziewczyna jęknęła i upadła na podłogę. Ktoś zepchnął ją pod naczynie z płomieniami, a potem rzucił się na intruzów.
W sali rozgorzała się prawdziwa bitwa. Zaklęcia latały na prawo i lewo, ktoś krzyczał, ktoś inny wydawał odgłosy konającego.
Hermiona leżała skulona. Wciąż huczało jej w głowie po spotkaniu z twardym przedmiotem. Spróbowała poruszyć palcami u rąk.
Udało się!
Nogi. Ręce. Głowa, wszystko! Ktoś, kto w nią rzucił, wiedział, co robi. Nadal jednak huczało jej w głowie, co nie pozwalało na pełną gotowość do walki.
Nagle Hermiona poczuła, jak ktoś wyciąga ją spod naczynia z płomieniami. Tą osobą był Theodore.
-Hermiona, chodź, mam świstoklik. Musimy się stąd wydostać.
Złapał ją za rękę, podniósł, po czym pobiegli w stronę. Nie było już ważne, kto walczy po ich stronie , kto nie. Chcieli po prostu być już w Hogwarcie.
-Spokojnie, jesteśmy już blisko, wystarczy tylko wyjść z...
-Nie tak szybko!
Zaklęcie uderzyło tuż nad Hermioną. Osobą, która je wysłała, była Bellatrix.
-Myśleliście, że tak łatwo wyjdziecie?- spytała Lestrange, nie czekając na odpowiedź.- Drogi Theodorze, wybrałeś złą drogę. Teraz muszę cię zabić !
Hermiona nie była jeszcze w pełni sił po uderzeniu, dlatego to Nott skoczył, żeby pojedynkować się ze Śmierciożerczynią. Bella próbowała trafić takżew szatynkę, ale jej niewielkie skupienie doprowadziło do jej spetryfikowania. Leżała sztywna pod ścianą.
-Nott, chodźmy słyszę Śmierciożerców!- krzyknęła Hermiona. Nadal była obrażona na Theodora.
Chłopak podniósł się z podłogi, po czym wyszedł z budynku razem z dziewczyną. Wyjął z kieszeni starą, zardzewiałą klamkę (dop.aut. Z dedykacją dla Asi ;*), machnął różdżką i podał ją dziewczynie.
-Zaraz się uaktywni, jeszcze tylko minuta.
W tym momencie przed budynek wyskoczyła cała zgraja Śmierciożerców.
-Nott, zabij, okalecz, spraw, żeby cierpieli - syknął Voldemort.
Dorosły mężczyzna wyszedł przed szereg, po czym z wrednym uśmieszkiem wycelował różdżkę w szatynkę:
-Sectumsempra!
-Nie!
Theodore rzucił się przed dziewczynę.
-Theo!- wrzasnęła Hermiona, łapiąc chłopaka w ostatniej chwili, po świstoklik uaktywnił się, a oni znaleźli się przed bramą Hogwartu.
Leżeli na zimnym betonie,  a na dodatek spadł śnieg.
-Theo, Theo, już jesteśmy, zaraz ktoś...- nie dokończyła, bo zobaczyła plamę krwi na białym śniegu. Odwróciła się.
-O Boże!
Na ziemi leżał zakrwawiony Theodore. Jego ciało drgało, z ust toczyła się krwawa piana.
-Theo, trzymaj się!- wrzasnęła, drżącymi rękami wyczarowując patronusa. -Tonks, Theodore jest ranny! Szybko przed bramę!
Hermiona położyła ręce na policzkach chłopaka.
-Theodore, trzymaj się, błagam.
Brunet podniósł na nią zamglone oczy.
-Pamiętasz, jak wymknęliśmy się w nocy na błonia pod koniec tamtego roku? Byłaś wtedy taka szalona...- wyszeptał, patrząc w niebo.-Taka sza...lo...na...
Powieki nakryły ciemne tęczówki, które już nigdy miały nie ujrzeć świata...
-Nie!-krzyknęła Hermiona z łzami toczącymi się po policzkach.-Theo, przepraszam! Tak strasznie... Błagam, obudź się... Theo, do cholery jasnej! OBUDŹ SIĘ!
Uderzała lichymi piąstkami w jego klatkę piersiową, ale to nic nie dawało.
-Theo, ja... Tak strasznie...Ja... Cię nie... Przeprosiłam... Ja... - szlochała Hermiona.
-Kochanie, on już odszedł...- wyszeptała Tonks, odciągając ją od chłopaka.
-Nie!- wrzasnęła, obejmując Theodora.
- Hermiono, chodź...- Nimfadora podniosła dziewczynę z ziemi.- Zajmą się nim profesor Dumbledore i Snape...
***
Noc, bez gwiazd, bez niczego... Pusta i zwykła, zimna i ciemna. Ktoś odszedł. Odszedł syn, zabity przez własnego ojca. Przyjaciel, którego nie mogła uratować...
Kolejna fala płaczu. Wijąc się i jęcząc, płakała za przyjacielem, za kimś, kto był ważny i cenny.
Pokój Wspólny był pusty, rozlegał się w nim tylko płacz szatynki. Na dziś dali jej spokój, Tonks wlała jej do gardła eliksir uspokajający, po czym odprowadziła do Wieży Gruffindoru i... Zostawiła. Zagubioną. Zapłakaną. Teraz leżała na dywanie, rwąc sobie włosy z głowy, wyrzucając, że mogła coś zrobić.
Usłyszała, że ktoś schodzi po schodach, ale nie miała siły ani ochoty sprawdzać, kto.
-O, Merlinie. Hermiona!
Poczuła, że ktoś oplatuje ją ramionami, męskimi i silnymi. Podniosła w górę zapłakane oczy.
-F...Fred?
Chłopak złapał ją za brodę.
-Co ci się stało?
Dziewczyna z płaczem wtuliła się w jego koszulkę.
-Ja...On... Ratował... A ja... A teraz... Nie żyje!
Szlochaa głośno.
Nie pytał. Siedział w ciszy, przytulał, uspokajał. Po prostu był. A to Hermionie było potrzebne najbardziej.

5 komentarzy:

  1. Oj, jak sudziaśne zakończenie *.*
    A czemu tylko Asi? kto tu knuł z tb przed mikołajkamii?! nie no, dobra, klameczka jest Asiowa xD
    rozdział fajny, krótki na mój gust, ale ciekawy :) Czekam na wiecej :*
    Piiiiiiisz <33

    OdpowiedzUsuń
  2. <3 Jesu świetny! Obiecałaś mi jeszcze w 6 klasie zajebisty rozdział i czekam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super napisz więcej..... :-)


    H.B.R.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń