czwartek, 31 lipca 2014

KURDEBELE.

JA WIEM, ŻE JESTEM STRASZNA. ŻE ZŁA. ŻE WSZYSCY JUŻ MNIE NIENAWIDZĄ. ŻE OBIECUJĘ I NIE DOTRZYMUJĘ SŁOWA. I ŻE WSZYSTKO INNE. MOŻECIE MNIE WYTORTUROWAĆ, KURDEBELE, ALE...
...wy po prostu MUSICIE (Nie musicie. Ale musicie.) zrozumieć to, jak BARDZO moja wena jest pusta i bez polotu. WSZYSTKO mogę pisać, tylko nie to.
Ale w sumie to od paru (może trzech) miesięcy nie chce mi się nic. Nawet jeść, nawet pić. Nawet  domu nie chcę wychodzić.
Ja to skończę. Wiem, że to skończę, ale na pewno nie teraz. Teraz to jest niemożliwe, chyba, że chcecie oklepane, trudne do czytania i nudne rozdziały.
Przepraszam.
Przepraszam.
Przepraszam.
Przepraszam.
Przepraszam.
NAPRAWDĘ PRZEPRASZAM.
BŁAGAM, ZROZUMCIE MNIE.

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 13

Jezu, jest tu ktoś jeszcze? ;-;
Weśta nie bijta...
13.
Theodore spoczął na błoniach Hogwartu. Na jego pogrzebie była cała szkoła. Smutek i żałość opanowała prawie wszystkich uczniów.
Pogrzeb nie trwał długo, jakieś pół godziny. Przy pięknym, czarnym grobie zostali tylko Hermiona i Blaise.
-Był wspaniałym przyjacielem...-zaczęła dziewczyna.
-Bratem...- dopowiedział Blaise.
-Nauczycielem i uczniem...
-Zawodnikiem...
-Nigdy cię nie zapomnę! - powiedzieli równocześnie.
Hermiona wpadła w ramiona Ślizgona, szlochając. On przytulił ją mocno. Siedzieli razem na zimnym śniegu, oboje z gorącymi łzami na policzkach, oboje tęskniący za przyjacielem. Oboje przytłoczeni, oboje zasmuceni. Niebo także nad nimi płakało, płakało śniegiem. Świat stał się szary, nieprzyjazny, zimny. Jedynym ciepłem była ich bliskość, bliskość przyjaciół. Oboje w smutku, ale razem.
***
-I wtedy starszy Nott rzucił zaklęcie, a potem... Dyrektorze, pan wie, co potem... - wyszeptała Hermiona ze łzami, ściskając filiżankę.
Siedziała w gabinecie Dumbledora. Wezwał ją, żeby opowiedziała mu o pobycie u Voldemorta.
Teraz dyrektor Hogwartu siedział przed nią i zamyślony, gładził brodę.
-A więc nie wiesz, gdzie byłaś?
Pokręciła głową. Dumbledore wstał.
-Możesz już odejść, Hermiono. Jeśli chcesz, nie musisz jutro przyjść na lekcje.
-Nie, ja... Zjawię się. To ważne.
***
Szatynka siedziała w Pokoju Wspólnym. Było już grubo po północy, ale ona nie mogła spać. Obok niej siedziała Ginny, wierna przyjaciółka.
-Nie bałaś się? Naprawdę?
Starsza Gryfonka pokręciła głową.
-Ale jesteś potomkinią Salazara? A Voldemort do czegoś cię potrzebuje...
-Chce zniszczyć Harry'ego- wyszeptała Hermioma.- Ja nie pozwolę.
Szatynka uniosła oczy. Płonął w nich ogień.
-Zabiję Notta. Będzie cierpiał. Będzie wył. To za Theo...
Z powrotem płakała . Ruda objęła przyjaciółkę ramieniem.
-Cii, Mionka, cii. Wszytsko będzie dobrze. Kiedyś...
***
Stała w Wielkiej Sali, wokół nie było niczego oprócz choinki i stosu kartonowych pudeł oraz wielkiej drabiny. Drzewko było całkiem puste. Hermiona podeszła do pudeł i zaczęła oglądać ich zawartość. Bombki, bombki, lampki, łańcuchy, lampki... Cóż, widocznie jej przeznaczeniem było ubrać tę choinkę. Z uśmiechem przesunęła dwa duże pudła z lampkami bliżej drzewka. Złapała koniec, weszła na drabinę i zaczepiła go. Lampki zaczęły wirować, ułożyły się idealnie na każdym "piętrze" choinki, a było ich bardzo dużo. Zakładanie lampek zajęło tylko chwilę. Dalej nadeszła pora na bombki. Była ich cała masa - szklane, plastikowe, z brokatem, błyszczące, matowe, z wzorami, przezroczyste, okrągłe, podłużne, kolorowe... Dziewczyna miała duży wybór.
Hermiona uwielbiała zakładać bombki. Miała własny system - największe na dole, najmniejsze na górze. Takie same kolory lub wzory w żadnym wypadku nie mogły znaleźć się obok siebie. Ze śmiechem przybierała choinkę, podśpiewując świąteczne piosenki. Zakładanie bombek było bardziej męczące. Po mniej więcej dwóch godzinach Hermiona opadła na posadzkę ze zmęczenia. Jedyne, co pozostało to łańcuchy. Szatynka ślamazarnie sięgnęła po nie. Widać Merlin się nad nią zlitował, bo łańcuchy, tak samo, jak lampki, zaczęły się same okręcać wokół drzewka. Po skończonej pracy Hermiona opadła zmęczona na posadzkę.
-No, no. Odwaliłaś kawał dobrej roboty.
Szatynka odwróciła głowę.
-Theo!- krzyknęła, rzucając się chłopakowi na szyję. Brunet objął ją.
-Spokój, Mionka, spokój.
Usiedli na podłodze.
-Nie mamy za dużo czasu. Jedziesz na święta do Weasleyów? Twoi rodzice udają się do Brighton do siostry twojej matki, prawda?
-No cóż...- zaczęła szatynka.- Zostaję w Hogwarcie. Nie potrafię się cieszyć tymi świętami. Nie umiem.
-Hermiona... Jedź. Zobaczysz, będzie wspaniale. Uwierz mi. Pakuj rzeczy i jedź. Zrób to dla mnie, co?
-Ty... Ty jesteś tylko wymysłem mojej wyobraźni!
-Wcale nie. Masz- chłopak włożył jej w rękę małe, czarne pudełeczko.- Prezent świąteczny. Nie zdążyłem ci go dać... I pojedź do Weasleyów. Dla mnie. Wesołych świąt, Hermiono.
Theodore pocałował dziewczynę w policzek, po czym wstał i po prostu... Wyszedł.
-Nott, wracaj!- wrzasnęła Hermiona i pognała za chłopakiem. Otworzyła drzwi...
...po czym także oczy. Była piąta nad ranem, 21 grudnia. Piątek. Ostatni dzień w szkole w tym roku. Dzień wyjazdów do domów na święta.
Hermiona dyszała ciężko.
-Ten sen... Był taki realistyczny- pomyślała szatynka.
Spojrzała na szafkę i prawie krzyknęła. Stało na niej czarne pudełeczko, to samo, które dał jej Theodore. Otworzyła je. W środku znajdowała się srebrna bransoletka z zawieszkami: wężem, lwem, krukiem oraz z piórem, księgą i dwoma literami: T i N. Na księdze był wygrawerowany napis. Hermiona przeczytała z trudem małe literki.
Nie zapomnij mnie.
Dziewczyna ze ściśniętym sercem rzuciła się do pakowania rzeczy. Ubrania, płaszcze, książki, pióra, książki, pergaminy, atrament, książki, prezenty... Po godzinie było wszystko. Usiadła zmęczona bieganiem od szafki do szafki, jednocześnie zdziwiona, że ani Lavender ani Parvati się nie obudziły. Jeszcze trzeba to staszczyć na dół.
-Przecież mogę użyć różdżki!- szepnęła Hermiona, uderzając głową w kufer. Cóż, trzeba jeszcze powiadomić wesołą ferajnę rudzielców. Oby nie było za późno...
***
Eliksiry. Ostatnia lekcja. Zostało dziesięć minut. Hermionie drżały ręce. Postanowiła nie wspominać wszystkim że jednak przyjedzie - powiedziałatylko Ginny. Ruda ucieszyła się oraz obiecała nie mówić nic nikomu. Teraz szatynka czekała tylko na koniec lekcji - miała plan.
-Panno Granger, rozumiem, że nadchodzą święta, ale jeśli nie chce pani podarować Hogwartowi świątecznego prezentu w postaci wybuchu, to proszę się skupić -wysyczał Snape prosto do ucha Hermionie.
Malfoy zachichotał. Szatynka spojrzała na niego z mordem w oczach i wróciła do swojej pracy. Dodała ostatnie składniki, przemieszała, wlała eliksir do fiolki i odłożyła na biurko Nietoperza. Następnie wróciła wyczyścić swoje stanowisko pracy. Chowając resztę składników, usłyszała szept Rona:
-Chyba nawet lepiej, że ten oślizgły Nott zginął. Mogłem usłyszeć, jak upominają Hermionę.
Szatynka zapłonęła ze złości.
-Aquamenti - wysyczała, napełniając kociołek zimną wodą.
W tym momencie zadzwonił dzwon, oznajmiający koniec zajęć na dziś - przerwę świąteczną.
Hermiona z satysfakcją spakowała rzeczy do torby. Był już w niej pomniejszony kufer - zamierzała pobiec jak najszybciej do pociągu, tak, aby nikt jej nie zauważył. Ale najpierw...
-Do cholery! - wrzasnął najmłodszy rudzielec płci męskiej. Na jego głowie właśnie wylądowało sześć litrów lodowatej wody. Burcząc, wybiegł z sali. Hermiona zabrała torbę, chichotając cicho. Wychodziła z klasy ostatnia.
-Panno Granger!- usłyszała za sobą krzyk Snape'a. No, to się jej oberwie...
Odwróciła się. Snape skrzyżował ręce na piersi, ale w jego oczach można było dostrzec... Uznanie...?
-Pięć punktów dla Gryffindoru. A teraz wyjdź.
Szatynka nie mogła uwierzyć własnym uszom. Dostała pięć punktów?! Od Snape'a? Za wylanie wody na Rona?
Hmm... Te święta zaczynały się naprawdę dobrze.
***
-Szkoda, że Hermiona nie mogła pojechać...-westchnęła Ginny, siadając w przedziale.
-Mogła pojechać. Nie chciała - warknął Ron. On też miał nadzieję, że w ostatnim momencie szatynka się opamięta, ale nie. Została. A on nie zamierzał dać po sobie niczego poznać.
***
Pociąg dotarł na stację po godzinie dziewiętnastej. Rudzielce i Harry wyszli z niego ze smętnymi minami. Skierowali się w stronę przejścia na mugolski King's Cross.
Bliźniacy przechodzili jako ostatni. George wskoczyłdo wózka na kufry.
-Dawaj bracie, czekają na nas.
Fred już miał zacząć pchać kufer, kiedy usłyszał cichy głosik mówiący:
-Nie zapomniałeś o kimś?
Rudzielec odwrócił się gwałtownie.
-Hermiona...
Podbiegł do dziewczyny i przytulił ją.
-Czemu nie powiedziała, że jednak jedziesz?!
Zaśmiała się.
-Zdecydowałam o tym dziś rano.
-No, Hermiś. Wszystkich oszukałaś. Niegrzeczny lewek.
Wystawiła język, po czym wpakowała siędo wózka obok wyszczerzonego Georga.
-No, dobra, bracie. Pchaj to wreszcie, wszyscy czekają!