7.
Heej! Patrzcie, już mam dla was nowy rozdział ^^ Chciałam
wam wynagrodzić moją nieobecność przez tak długi czas. Straciłam wielu
czytelników przez tę przerwę, ale mam nadzieję, że jeszcze wrócą. Wredna Zołzo,
jeśli to czytasz, zostaw ślad, kobieto! Brakuję mi ciebie i twoich komentarzy,
tracę bez ciebie wenę ;( Ten rozdział dedykuję wszystkim czytającym i apeluję:
Zostawcie komentarz, no!
Zmieniłam swoją nazwę na Vivien.Weasley. Teraz pod taką
możecie mnie spotkać ;)
~~~~~~~~
-I pamiętajcie, żeby nie pakować się w kłopoty! Fred,
George, to do was! – powiedziała pani Weasley, grożąc bliźniakom palcem.-
Harry, kochaneczku, zapakowałam ci więcej ciastek. Ron, ani myśl je zjeść.
Hermiono!
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. Fred zmarszczył brwi.
Wyglądała, jakby kogoś szukała.
-Tak, pani Weasley?- spytała dziewczyna.
-Proszę, przypilnuj, żeby Ginny uczyła się i nie rozrabiała.
-Dobrze, nie musi się pani martwić.
-Mamo!- krzyknęła Ruda z wyrzutem.- Umiem sama o siebie
zadbać.
-O, wcale nie, moja droga. Ale teraz wsiadajcie już, pociąg
zaraz odjeżdża!
Szatynka chwyciła kufer, klatkę z Krzywołapem, torbę
podręczną i mozolnie wpakowała się do Expressu. Po chwili czwórka Weasleyów, Harry oraz Hermiona
siedzieli już w przedziale, śmiejąc się i rozmawiając, choć w tyle osób było im
trochę ciasno.
-Freddie!- wrzask rozniósł się po ciasnym pomieszczeniu, a
do środka wpadła ciemnoskóra dziewczyna i głośno pocałowała swojego chłopaka.
-Angie, trochę tu ciasno…- Fred próbował odsunąć dziewczynę.
-Nie, nie, zostań Angelino, ja wychodzę – mruknęła Miona,
podnosząc się z fotela.- Miałam kogoś poszukać…
-Co, może Zabiniego?- warknął Ron.
-A żebyś wiedział, że tak.
Szatynka ze złością zatrzasnęła drzwi przedziału. Zajrzała
do kilku z nich, ale zawsze pudło. Co prawda spotkała Neville’a, Lunę i paru
innych znajomych, ale nie tych dwóch Ślizgonów, na których spotkaniu zależało
jej najbardziej. W pewnym momencie drzwi od przedziału na samym tyle Expressu
otworzyły się gwałtownie, a dziewczyna została wciągnięta do środka. Po chwili
dwie pary rąk ścisnęły ją mocno, a dwa męskie głosy naraz krzyknęły:
-Nasza Mionusia !
Dziewczyna ze śmiechem odepchnęła czarnowłosych chłopaków i
usiadła na fotelu.
-Co wy tu robicie?- spytała, wyciągając z torby Blaise’a czekoladową
żabę.-I gdzie jest Malfoy?
-Och, nie musisz się o niego martwić, wiemy, że go kochasz –
Theodore wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Och, tak, umieram z miłości do niego!
Hermiona teatralnym gestem złapała się za serce. Wszyscy
wybuchnęli śmiechem.
-Tak się cieszę, że wracamy do Hogwartu!- pisnęła szatynka,
przeciągając się.
-Taa… Nie ma to jak lekcje, eseje i testy- mruknął Blaise,
rozciągając się na fotelu po przeciwnej stronie.
-Ja zamierzam w tym roku w końcu dostać Wybitnego za test
sprawdzający z poprzedniej klasy z Transmutacji – powiedział Theo.
-Ty?! Nie dasz rady – Hermiona pewnie skrzyżowała ręce na
piersiach.
-No to może mały zakładzik?
***
Podróż przebiegła szybko i bez komplikacji. Tuż przed
wysiadką Hermiona zabrała z przedziału, gdzie siedziała z rudzielcami i Harrym
swoje rzeczy. Wolała nie spędzać ani chwili dłużej w atmosferze ćwierkających
ptaszynek, jakimi byli Fred i Angelina.
Hogsmeade jak zwykle o tej porze roku wyglądało pięknie.
Liście, jeszcze nie pożółkłe, kołysały się na wietrze, trawy także. Hermiona,
wraz z Blaisem i Theo, wsiadła do powozu. Jechali gdzieś z 40 minut. Trasa,
niby zawsze ta sama, za każdym razem urzekała dziewczynę. Przysłuchiwała się jednocześnie dziwnym
rozmowom dwóch Ślizgonów. Kiedy w końcu
znaleźli się w Wielkiej Sali, Hermiona odetchnęła z ulgą. Nareszcie była w
domu. Jako jedyna wysłuchała z uwagą pieśni Tiary oraz przemowy Dumbledora, a
zaraz potem zgarnęła parę naleśników i zaczęła jeść. Niestety, nie cieszyła się
spokojem za długo. Bliźniacy, jak to oni, nie mogli wytrzymać bez głupich
kawałów. Dwa rudzielce mrugnęły do
siebie, po czym George odwrócił się w stronę Rona i zapytał, szczerząc zęby:
-Oddasz nam swoje ciastka od mamy, nie?
Ronald, jak to on, odpowiedział z buzią pełną pieczonych
ziemniaków:
-Ne, wy żjedlyście szwoje jusz w posiongu, a te szą moje!
-No, dobra, jak tam chcesz- bliźniak odsunął się od chłopaka.
Ten, nieco zaniepokojony zachowaniem brata zerknął na swoje
jedzenie. Coś zasyczało, coś zaskwierczało, a po chwili cała zawartość talerza
Rona (a było tego BARDZO dużo) znalazła się na jego twarzy, włosach i ubraniu.
Bliźniacy przybili sobie piątkę i zarechotali, po czym George wstał i oznajmił:
-Wybuchający Proszek już w sprzedaży!
Hermiona pokręciła głową i wstała, kierując się w stronę
wyjścia z Wielkiej Sali.
-Hej, mój słodki koteczku, gdzie uciekasz?- Theodore wybiegł
za dziewczyną. Pech chciał, że pewien Weasley usłyszał te słowa…
Hermiona przystanęła i poczekała na Ślizgona, po czym ramię
w ramię wyszli z zatłoczonego pomieszczenia.
-Chcę się jeszcze pouczyć.
Nott zaśmiał się.
-Przecież nawet nie masz planu lekcji!
-No i co z tego? Przezorny zawsze ubezpieczony. Theo, jestem
trochę zmęczona. Jeśli mam jeszcze czytać, muszę już lecieć. Do jutra!-
szatynka pomachała Ślizgonowi i ruszyła w stronę wieży Gryffindoru. Szła pustym korytarzem, kiedy ktoś złapał ją
za rękę i przyparł do ściany.
-Co ty robisz z Zabinim i Nottem?- usłyszała szept glosu,
który znała za dobrze.
-A co cię to obchodzi, Fred?- warknęła, próbując się wyrwać,
ale był dla niej za silny.- Ty za to migdalisz się na każdym kroku z Angeliną,
a ja nie robię ci wyrzutów. Puszczaj!
Rudzielec tylko mocniej przycisnął dziewczynę.
-Tu cię boli, hmm? Źle ci z tym, że chodzę z Angie- bliźniak
przybliżył się do Hermiony.- A może chciałabyś być na jej miejscu?
Gryfonka czuła się osaczona. Weasley był za blisko, jego
ciało, jego oczy, jego usta… Za blisko. Poczekała na odpowiedni moment, po czym
odepchnęła go.
-Chyba śnisz – mruknęła, po czym pomknęła w stronę wieży
Gryffindoru. Jak na złość, schody cały czas jej uciekały, a Gruba Dama nie
chciała jej od razu wpuścić, twierdząc, że „wygląda jakby uciekała przed
mordercą”. Kiedy w końcu znalazła się w
Pokoju Wspólnym, z czterema podręcznikami, odetchnęła z ulgą. Zdążyła jednak
przeczytać ledwie trzy tematy, kiedy wokół niej zasiedli Ron, Harry, Ginny oraz
bliźniacy z Angeliną. Hermiona nie zwracała uwagi na ich krzyki i głośne
zachowanie, keidy jednak Fred zaczął zabierać jej książkę, wkurzyła się.
-Za kogo ty się uważasz?!- wrzasnęła, wyrywając mu książkę i
uciekając do swojego małego królestwa w Hogwarcie. Wiedziała, że nikt nie
pobiegnie za nią.
***
Pierwsze dwa tygodnie szkoły minęły dość spokojnie. Chociaż
Ron i Harry dużo narzekali na tegoroczny plan lekcji, humor Hermiony pozostawał
dobry, a wszystko dzięki dwóm Ślizgonom. Theodore i Blaise byli naprawdę
wspaniali, ona pomagała im w nauce, bardzo dużo czasu spędzali na błoniach.
Dziś była sobota, dzień pierwszego meczu Quidditcha w bieżącym roku szkolnym, a
także dzień rozstrzygnięcia zakładu Theo i Hermiony. Szatynka czekała obok
szatni Ślizgonów na chłopaka, coraz bardziej zaniepokojona. W końcu wyszedł, z
kartką w dłoni. Podał ją dziewczynie, a ta cała zbladła.
-Wygrałem!- powiedział z dumą Theo.
-Udało ci się- wymruczała Hermiona, oddając kartkę
Ślizgonowi.
-Może i tak, co nie zmienia faktu, że wygrałem! Nie mogę się
doczekać twojego występu po meczu!- zakrzyknął wesoło.
-Ale… Naprawdę muszę to robić? Nie możesz wymyślić czegoś
innego?
-Tchórzysz, Gryfonko? Czyżbyś była nie lwem, a kurczakiem?
Szatynka zachłysnęła się powietrzem. Mimo, iż była
zapatrzoną w książki kujonicą, nikt nie mógł jej zarzucić, że była tchórzem.
-Dobra, zrobię to. Ale bez zdjęć!
Hemiona odwróciła się i ruszyła w stronę trybun Gryffindoru.
-Mionusiu!- usłyszała, a po chwili ktoś zawiązał jej na szyi
szalik.- Bez barw Slytherinu? Jak możesz?!
-Blaise, nie przesadzasz? Jestem z Domu Lwa.
-No i co? I tak nie wygracie!- chłopak wyszczerzy ł białe
zęby.
Szatynka pokręciła głową i z powrotem skierowała się w
stronę trybun. Po chwili ktoś chwycił ją za ręce i uniósł w górę.
-Podrzucę cię!- usłyszała głos Freda.
-Puszczaj, idioto! Nienawidzę mioteł!- wrzasnęła dziewczyna.
Po chwili wylądowała na twardej, drewnianej ławce trybun.
-Życz mi powodzenia!
-W życiu!
***
-Tak! Szukający dostrzegli znicza! Dawaj Harry, złap go!
-Panie Jordan!- wykrzyknęła McGonnagall, już chyba po raz
setny.
Dwa, wrogie od zarania dziejów, domy szły łeb w łeb. Znicz
zadecyduje o wszystkim. Wszyscy wstali, obserwując Harry’ego i Malfoya.
Wyciągnęli ręce. Już prawie…
-Tak! Harry złapał znicz! Koniec gry, Gryffindor wygrywa!
Macie za swoje, wredne, śliskie… Dobrze, pani profesor, już jestem cicho.
Czerwono-złota część trybun wybuchła. Wszyscy w zwycięskim
szale zeskakiwali z trybun, byle jak najszybciej znaleźć się przy zwycięzcach.
Hermiona powoli zwlokła się z ławki, w ślimaczym tempie zaczęła zbliżać się do
drużyny.
-Szybciej, Mionusiu, szybciej- ponaglił ją stojący niedaleko
Theodore.- Musisz mi wynagrodzić przegraną.
Dziewczyna prychnęła i zaczęła odrobinę szybciej zbliżać się
do drużyny.
-No dawaj, Hermiono, im szybciej, tym lepiej – mruczała do
siebie, rozpychając łokciami tłum zgromadzony wokół wygranej Drużyny Lwa.
Szatynka odepchnęła jakiegoś chłopaka z Ravenclawu, po czym przystanęła na
chwilę. W końcu jednak podeszła do Freda, złapała go za szatę, pociągnęła w dół
i pocałowała. Krótko, szybko, nawet nie poczuła jego smaku, nawet nie
dowiedziała się, jak miękkie są jego wargi. Szybko uciekła z boiska. Za dziewczyną rozległy się gwizdy i śmiechy, ale ona tego była już w połowie drogi do wieży Gryffindoru. W Pokoju Wspólnym nabazgrała na kartce wyjaśnienie do Freda i pobiegła do skrzydła chłopców.
Odszukała drzwi z nazwiskiem bliźniaków, jednym ruchem różdżki otworzyła je i
zostawiła liścik na łóżku bliźniaka. Potem szybko, byle zdążyć przed tłumem
rozwrzeszczanych kibiców, gotowych zacząć od razu uprzykrzać jej życie, przebiegła
przez Pokój Wspólny i chwilę potem była już w swoim dormitorium. Zasunęła zasłonki wokół łóżka, nałożyła na
nie kilka zaklęć, które uniemożliwiały rozsunięcie ich przez kogokolwiek z
zewnątrz, po czym wzięła książkę od Numerologii i zaczęła się uczyć. W końcu
zawsze można było zarobić parę punktów dla Gryffindoru…