JA WIEM, ŻE JESTEM STRASZNA. ŻE ZŁA. ŻE WSZYSCY JUŻ MNIE NIENAWIDZĄ. ŻE OBIECUJĘ I NIE DOTRZYMUJĘ SŁOWA. I ŻE WSZYSTKO INNE. MOŻECIE MNIE WYTORTUROWAĆ, KURDEBELE, ALE...
...wy po prostu MUSICIE (Nie musicie. Ale musicie.) zrozumieć to, jak BARDZO moja wena jest pusta i bez polotu. WSZYSTKO mogę pisać, tylko nie to.
Ale w sumie to od paru (może trzech) miesięcy nie chce mi się nic. Nawet jeść, nawet pić. Nawet domu nie chcę wychodzić.
Ja to skończę. Wiem, że to skończę, ale na pewno nie teraz. Teraz to jest niemożliwe, chyba, że chcecie oklepane, trudne do czytania i nudne rozdziały.
Przepraszam.
Przepraszam.
Przepraszam.
Przepraszam.
Przepraszam.
NAPRAWDĘ PRZEPRASZAM.
BŁAGAM, ZROZUMCIE MNIE.
czwartek, 31 lipca 2014
sobota, 8 marca 2014
Rozdział 13
Jezu, jest tu ktoś jeszcze? ;-;
Weśta nie bijta...
13.
Theodore spoczął na błoniach Hogwartu. Na jego pogrzebie była cała szkoła. Smutek i żałość opanowała prawie wszystkich uczniów.
Pogrzeb nie trwał długo, jakieś pół godziny. Przy pięknym, czarnym grobie zostali tylko Hermiona i Blaise.
-Był wspaniałym przyjacielem...-zaczęła dziewczyna.
-Bratem...- dopowiedział Blaise.
-Nauczycielem i uczniem...
-Zawodnikiem...
-Nigdy cię nie zapomnę! - powiedzieli równocześnie.
Hermiona wpadła w ramiona Ślizgona, szlochając. On przytulił ją mocno. Siedzieli razem na zimnym śniegu, oboje z gorącymi łzami na policzkach, oboje tęskniący za przyjacielem. Oboje przytłoczeni, oboje zasmuceni. Niebo także nad nimi płakało, płakało śniegiem. Świat stał się szary, nieprzyjazny, zimny. Jedynym ciepłem była ich bliskość, bliskość przyjaciół. Oboje w smutku, ale razem.
***
-I wtedy starszy Nott rzucił zaklęcie, a potem... Dyrektorze, pan wie, co potem... - wyszeptała Hermiona ze łzami, ściskając filiżankę.
Siedziała w gabinecie Dumbledora. Wezwał ją, żeby opowiedziała mu o pobycie u Voldemorta.
Teraz dyrektor Hogwartu siedział przed nią i zamyślony, gładził brodę.
-A więc nie wiesz, gdzie byłaś?
Pokręciła głową. Dumbledore wstał.
-Możesz już odejść, Hermiono. Jeśli chcesz, nie musisz jutro przyjść na lekcje.
-Nie, ja... Zjawię się. To ważne.
***
Szatynka siedziała w Pokoju Wspólnym. Było już grubo po północy, ale ona nie mogła spać. Obok niej siedziała Ginny, wierna przyjaciółka.
-Nie bałaś się? Naprawdę?
Starsza Gryfonka pokręciła głową.
-Ale jesteś potomkinią Salazara? A Voldemort do czegoś cię potrzebuje...
-Chce zniszczyć Harry'ego- wyszeptała Hermioma.- Ja nie pozwolę.
Szatynka uniosła oczy. Płonął w nich ogień.
-Zabiję Notta. Będzie cierpiał. Będzie wył. To za Theo...
Z powrotem płakała . Ruda objęła przyjaciółkę ramieniem.
-Cii, Mionka, cii. Wszytsko będzie dobrze. Kiedyś...
***
Stała w Wielkiej Sali, wokół nie było niczego oprócz choinki i stosu kartonowych pudeł oraz wielkiej drabiny. Drzewko było całkiem puste. Hermiona podeszła do pudeł i zaczęła oglądać ich zawartość. Bombki, bombki, lampki, łańcuchy, lampki... Cóż, widocznie jej przeznaczeniem było ubrać tę choinkę. Z uśmiechem przesunęła dwa duże pudła z lampkami bliżej drzewka. Złapała koniec, weszła na drabinę i zaczepiła go. Lampki zaczęły wirować, ułożyły się idealnie na każdym "piętrze" choinki, a było ich bardzo dużo. Zakładanie lampek zajęło tylko chwilę. Dalej nadeszła pora na bombki. Była ich cała masa - szklane, plastikowe, z brokatem, błyszczące, matowe, z wzorami, przezroczyste, okrągłe, podłużne, kolorowe... Dziewczyna miała duży wybór.
Hermiona uwielbiała zakładać bombki. Miała własny system - największe na dole, najmniejsze na górze. Takie same kolory lub wzory w żadnym wypadku nie mogły znaleźć się obok siebie. Ze śmiechem przybierała choinkę, podśpiewując świąteczne piosenki. Zakładanie bombek było bardziej męczące. Po mniej więcej dwóch godzinach Hermiona opadła na posadzkę ze zmęczenia. Jedyne, co pozostało to łańcuchy. Szatynka ślamazarnie sięgnęła po nie. Widać Merlin się nad nią zlitował, bo łańcuchy, tak samo, jak lampki, zaczęły się same okręcać wokół drzewka. Po skończonej pracy Hermiona opadła zmęczona na posadzkę.
-No, no. Odwaliłaś kawał dobrej roboty.
Szatynka odwróciła głowę.
-Theo!- krzyknęła, rzucając się chłopakowi na szyję. Brunet objął ją.
-Spokój, Mionka, spokój.
Usiedli na podłodze.
-Nie mamy za dużo czasu. Jedziesz na święta do Weasleyów? Twoi rodzice udają się do Brighton do siostry twojej matki, prawda?
-No cóż...- zaczęła szatynka.- Zostaję w Hogwarcie. Nie potrafię się cieszyć tymi świętami. Nie umiem.
-Hermiona... Jedź. Zobaczysz, będzie wspaniale. Uwierz mi. Pakuj rzeczy i jedź. Zrób to dla mnie, co?
-Ty... Ty jesteś tylko wymysłem mojej wyobraźni!
-Wcale nie. Masz- chłopak włożył jej w rękę małe, czarne pudełeczko.- Prezent świąteczny. Nie zdążyłem ci go dać... I pojedź do Weasleyów. Dla mnie. Wesołych świąt, Hermiono.
Theodore pocałował dziewczynę w policzek, po czym wstał i po prostu... Wyszedł.
-Nott, wracaj!- wrzasnęła Hermiona i pognała za chłopakiem. Otworzyła drzwi...
...po czym także oczy. Była piąta nad ranem, 21 grudnia. Piątek. Ostatni dzień w szkole w tym roku. Dzień wyjazdów do domów na święta.
Hermiona dyszała ciężko.
-Ten sen... Był taki realistyczny- pomyślała szatynka.
Spojrzała na szafkę i prawie krzyknęła. Stało na niej czarne pudełeczko, to samo, które dał jej Theodore. Otworzyła je. W środku znajdowała się srebrna bransoletka z zawieszkami: wężem, lwem, krukiem oraz z piórem, księgą i dwoma literami: T i N. Na księdze był wygrawerowany napis. Hermiona przeczytała z trudem małe literki.
Nie zapomnij mnie.
Dziewczyna ze ściśniętym sercem rzuciła się do pakowania rzeczy. Ubrania, płaszcze, książki, pióra, książki, pergaminy, atrament, książki, prezenty... Po godzinie było wszystko. Usiadła zmęczona bieganiem od szafki do szafki, jednocześnie zdziwiona, że ani Lavender ani Parvati się nie obudziły. Jeszcze trzeba to staszczyć na dół.
-Przecież mogę użyć różdżki!- szepnęła Hermiona, uderzając głową w kufer. Cóż, trzeba jeszcze powiadomić wesołą ferajnę rudzielców. Oby nie było za późno...
***
Eliksiry. Ostatnia lekcja. Zostało dziesięć minut. Hermionie drżały ręce. Postanowiła nie wspominać wszystkim że jednak przyjedzie - powiedziałatylko Ginny. Ruda ucieszyła się oraz obiecała nie mówić nic nikomu. Teraz szatynka czekała tylko na koniec lekcji - miała plan.
-Panno Granger, rozumiem, że nadchodzą święta, ale jeśli nie chce pani podarować Hogwartowi świątecznego prezentu w postaci wybuchu, to proszę się skupić -wysyczał Snape prosto do ucha Hermionie.
Malfoy zachichotał. Szatynka spojrzała na niego z mordem w oczach i wróciła do swojej pracy. Dodała ostatnie składniki, przemieszała, wlała eliksir do fiolki i odłożyła na biurko Nietoperza. Następnie wróciła wyczyścić swoje stanowisko pracy. Chowając resztę składników, usłyszała szept Rona:
-Chyba nawet lepiej, że ten oślizgły Nott zginął. Mogłem usłyszeć, jak upominają Hermionę.
Szatynka zapłonęła ze złości.
-Aquamenti - wysyczała, napełniając kociołek zimną wodą.
W tym momencie zadzwonił dzwon, oznajmiający koniec zajęć na dziś - przerwę świąteczną.
Hermiona z satysfakcją spakowała rzeczy do torby. Był już w niej pomniejszony kufer - zamierzała pobiec jak najszybciej do pociągu, tak, aby nikt jej nie zauważył. Ale najpierw...
-Do cholery! - wrzasnął najmłodszy rudzielec płci męskiej. Na jego głowie właśnie wylądowało sześć litrów lodowatej wody. Burcząc, wybiegł z sali. Hermiona zabrała torbę, chichotając cicho. Wychodziła z klasy ostatnia.
-Panno Granger!- usłyszała za sobą krzyk Snape'a. No, to się jej oberwie...
Odwróciła się. Snape skrzyżował ręce na piersi, ale w jego oczach można było dostrzec... Uznanie...?
-Pięć punktów dla Gryffindoru. A teraz wyjdź.
Szatynka nie mogła uwierzyć własnym uszom. Dostała pięć punktów?! Od Snape'a? Za wylanie wody na Rona?
Hmm... Te święta zaczynały się naprawdę dobrze.
***
-Szkoda, że Hermiona nie mogła pojechać...-westchnęła Ginny, siadając w przedziale.
-Mogła pojechać. Nie chciała - warknął Ron. On też miał nadzieję, że w ostatnim momencie szatynka się opamięta, ale nie. Została. A on nie zamierzał dać po sobie niczego poznać.
***
Pociąg dotarł na stację po godzinie dziewiętnastej. Rudzielce i Harry wyszli z niego ze smętnymi minami. Skierowali się w stronę przejścia na mugolski King's Cross.
Bliźniacy przechodzili jako ostatni. George wskoczyłdo wózka na kufry.
-Dawaj bracie, czekają na nas.
Fred już miał zacząć pchać kufer, kiedy usłyszał cichy głosik mówiący:
-Nie zapomniałeś o kimś?
Rudzielec odwrócił się gwałtownie.
-Hermiona...
Podbiegł do dziewczyny i przytulił ją.
-Czemu nie powiedziała, że jednak jedziesz?!
Zaśmiała się.
-Zdecydowałam o tym dziś rano.
-No, Hermiś. Wszystkich oszukałaś. Niegrzeczny lewek.
Wystawiła język, po czym wpakowała siędo wózka obok wyszczerzonego Georga.
-No, dobra, bracie. Pchaj to wreszcie, wszyscy czekają!
Weśta nie bijta...
13.
Theodore spoczął na błoniach Hogwartu. Na jego pogrzebie była cała szkoła. Smutek i żałość opanowała prawie wszystkich uczniów.
Pogrzeb nie trwał długo, jakieś pół godziny. Przy pięknym, czarnym grobie zostali tylko Hermiona i Blaise.
-Był wspaniałym przyjacielem...-zaczęła dziewczyna.
-Bratem...- dopowiedział Blaise.
-Nauczycielem i uczniem...
-Zawodnikiem...
-Nigdy cię nie zapomnę! - powiedzieli równocześnie.
Hermiona wpadła w ramiona Ślizgona, szlochając. On przytulił ją mocno. Siedzieli razem na zimnym śniegu, oboje z gorącymi łzami na policzkach, oboje tęskniący za przyjacielem. Oboje przytłoczeni, oboje zasmuceni. Niebo także nad nimi płakało, płakało śniegiem. Świat stał się szary, nieprzyjazny, zimny. Jedynym ciepłem była ich bliskość, bliskość przyjaciół. Oboje w smutku, ale razem.
***
-I wtedy starszy Nott rzucił zaklęcie, a potem... Dyrektorze, pan wie, co potem... - wyszeptała Hermiona ze łzami, ściskając filiżankę.
Siedziała w gabinecie Dumbledora. Wezwał ją, żeby opowiedziała mu o pobycie u Voldemorta.
Teraz dyrektor Hogwartu siedział przed nią i zamyślony, gładził brodę.
-A więc nie wiesz, gdzie byłaś?
Pokręciła głową. Dumbledore wstał.
-Możesz już odejść, Hermiono. Jeśli chcesz, nie musisz jutro przyjść na lekcje.
-Nie, ja... Zjawię się. To ważne.
***
Szatynka siedziała w Pokoju Wspólnym. Było już grubo po północy, ale ona nie mogła spać. Obok niej siedziała Ginny, wierna przyjaciółka.
-Nie bałaś się? Naprawdę?
Starsza Gryfonka pokręciła głową.
-Ale jesteś potomkinią Salazara? A Voldemort do czegoś cię potrzebuje...
-Chce zniszczyć Harry'ego- wyszeptała Hermioma.- Ja nie pozwolę.
Szatynka uniosła oczy. Płonął w nich ogień.
-Zabiję Notta. Będzie cierpiał. Będzie wył. To za Theo...
Z powrotem płakała . Ruda objęła przyjaciółkę ramieniem.
-Cii, Mionka, cii. Wszytsko będzie dobrze. Kiedyś...
***
Stała w Wielkiej Sali, wokół nie było niczego oprócz choinki i stosu kartonowych pudeł oraz wielkiej drabiny. Drzewko było całkiem puste. Hermiona podeszła do pudeł i zaczęła oglądać ich zawartość. Bombki, bombki, lampki, łańcuchy, lampki... Cóż, widocznie jej przeznaczeniem było ubrać tę choinkę. Z uśmiechem przesunęła dwa duże pudła z lampkami bliżej drzewka. Złapała koniec, weszła na drabinę i zaczepiła go. Lampki zaczęły wirować, ułożyły się idealnie na każdym "piętrze" choinki, a było ich bardzo dużo. Zakładanie lampek zajęło tylko chwilę. Dalej nadeszła pora na bombki. Była ich cała masa - szklane, plastikowe, z brokatem, błyszczące, matowe, z wzorami, przezroczyste, okrągłe, podłużne, kolorowe... Dziewczyna miała duży wybór.
Hermiona uwielbiała zakładać bombki. Miała własny system - największe na dole, najmniejsze na górze. Takie same kolory lub wzory w żadnym wypadku nie mogły znaleźć się obok siebie. Ze śmiechem przybierała choinkę, podśpiewując świąteczne piosenki. Zakładanie bombek było bardziej męczące. Po mniej więcej dwóch godzinach Hermiona opadła na posadzkę ze zmęczenia. Jedyne, co pozostało to łańcuchy. Szatynka ślamazarnie sięgnęła po nie. Widać Merlin się nad nią zlitował, bo łańcuchy, tak samo, jak lampki, zaczęły się same okręcać wokół drzewka. Po skończonej pracy Hermiona opadła zmęczona na posadzkę.
-No, no. Odwaliłaś kawał dobrej roboty.
Szatynka odwróciła głowę.
-Theo!- krzyknęła, rzucając się chłopakowi na szyję. Brunet objął ją.
-Spokój, Mionka, spokój.
Usiedli na podłodze.
-Nie mamy za dużo czasu. Jedziesz na święta do Weasleyów? Twoi rodzice udają się do Brighton do siostry twojej matki, prawda?
-No cóż...- zaczęła szatynka.- Zostaję w Hogwarcie. Nie potrafię się cieszyć tymi świętami. Nie umiem.
-Hermiona... Jedź. Zobaczysz, będzie wspaniale. Uwierz mi. Pakuj rzeczy i jedź. Zrób to dla mnie, co?
-Ty... Ty jesteś tylko wymysłem mojej wyobraźni!
-Wcale nie. Masz- chłopak włożył jej w rękę małe, czarne pudełeczko.- Prezent świąteczny. Nie zdążyłem ci go dać... I pojedź do Weasleyów. Dla mnie. Wesołych świąt, Hermiono.
Theodore pocałował dziewczynę w policzek, po czym wstał i po prostu... Wyszedł.
-Nott, wracaj!- wrzasnęła Hermiona i pognała za chłopakiem. Otworzyła drzwi...
...po czym także oczy. Była piąta nad ranem, 21 grudnia. Piątek. Ostatni dzień w szkole w tym roku. Dzień wyjazdów do domów na święta.
Hermiona dyszała ciężko.
-Ten sen... Był taki realistyczny- pomyślała szatynka.
Spojrzała na szafkę i prawie krzyknęła. Stało na niej czarne pudełeczko, to samo, które dał jej Theodore. Otworzyła je. W środku znajdowała się srebrna bransoletka z zawieszkami: wężem, lwem, krukiem oraz z piórem, księgą i dwoma literami: T i N. Na księdze był wygrawerowany napis. Hermiona przeczytała z trudem małe literki.
Nie zapomnij mnie.
Dziewczyna ze ściśniętym sercem rzuciła się do pakowania rzeczy. Ubrania, płaszcze, książki, pióra, książki, pergaminy, atrament, książki, prezenty... Po godzinie było wszystko. Usiadła zmęczona bieganiem od szafki do szafki, jednocześnie zdziwiona, że ani Lavender ani Parvati się nie obudziły. Jeszcze trzeba to staszczyć na dół.
-Przecież mogę użyć różdżki!- szepnęła Hermiona, uderzając głową w kufer. Cóż, trzeba jeszcze powiadomić wesołą ferajnę rudzielców. Oby nie było za późno...
***
Eliksiry. Ostatnia lekcja. Zostało dziesięć minut. Hermionie drżały ręce. Postanowiła nie wspominać wszystkim że jednak przyjedzie - powiedziałatylko Ginny. Ruda ucieszyła się oraz obiecała nie mówić nic nikomu. Teraz szatynka czekała tylko na koniec lekcji - miała plan.
-Panno Granger, rozumiem, że nadchodzą święta, ale jeśli nie chce pani podarować Hogwartowi świątecznego prezentu w postaci wybuchu, to proszę się skupić -wysyczał Snape prosto do ucha Hermionie.
Malfoy zachichotał. Szatynka spojrzała na niego z mordem w oczach i wróciła do swojej pracy. Dodała ostatnie składniki, przemieszała, wlała eliksir do fiolki i odłożyła na biurko Nietoperza. Następnie wróciła wyczyścić swoje stanowisko pracy. Chowając resztę składników, usłyszała szept Rona:
-Chyba nawet lepiej, że ten oślizgły Nott zginął. Mogłem usłyszeć, jak upominają Hermionę.
Szatynka zapłonęła ze złości.
-Aquamenti - wysyczała, napełniając kociołek zimną wodą.
W tym momencie zadzwonił dzwon, oznajmiający koniec zajęć na dziś - przerwę świąteczną.
Hermiona z satysfakcją spakowała rzeczy do torby. Był już w niej pomniejszony kufer - zamierzała pobiec jak najszybciej do pociągu, tak, aby nikt jej nie zauważył. Ale najpierw...
-Do cholery! - wrzasnął najmłodszy rudzielec płci męskiej. Na jego głowie właśnie wylądowało sześć litrów lodowatej wody. Burcząc, wybiegł z sali. Hermiona zabrała torbę, chichotając cicho. Wychodziła z klasy ostatnia.
-Panno Granger!- usłyszała za sobą krzyk Snape'a. No, to się jej oberwie...
Odwróciła się. Snape skrzyżował ręce na piersi, ale w jego oczach można było dostrzec... Uznanie...?
-Pięć punktów dla Gryffindoru. A teraz wyjdź.
Szatynka nie mogła uwierzyć własnym uszom. Dostała pięć punktów?! Od Snape'a? Za wylanie wody na Rona?
Hmm... Te święta zaczynały się naprawdę dobrze.
***
-Szkoda, że Hermiona nie mogła pojechać...-westchnęła Ginny, siadając w przedziale.
-Mogła pojechać. Nie chciała - warknął Ron. On też miał nadzieję, że w ostatnim momencie szatynka się opamięta, ale nie. Została. A on nie zamierzał dać po sobie niczego poznać.
***
Pociąg dotarł na stację po godzinie dziewiętnastej. Rudzielce i Harry wyszli z niego ze smętnymi minami. Skierowali się w stronę przejścia na mugolski King's Cross.
Bliźniacy przechodzili jako ostatni. George wskoczyłdo wózka na kufry.
-Dawaj bracie, czekają na nas.
Fred już miał zacząć pchać kufer, kiedy usłyszał cichy głosik mówiący:
-Nie zapomniałeś o kimś?
Rudzielec odwrócił się gwałtownie.
-Hermiona...
Podbiegł do dziewczyny i przytulił ją.
-Czemu nie powiedziała, że jednak jedziesz?!
Zaśmiała się.
-Zdecydowałam o tym dziś rano.
-No, Hermiś. Wszystkich oszukałaś. Niegrzeczny lewek.
Wystawiła język, po czym wpakowała siędo wózka obok wyszczerzonego Georga.
-No, dobra, bracie. Pchaj to wreszcie, wszyscy czekają!
poniedziałek, 23 grudnia 2013
Rozdział 12.
Trochę słaby ten rozdział, ale macie. Krótki też.
Zaraz święta! Świąteczne rozdziały!
Z tej okazji życzę wszystkim spokojnych, radosnych, wesołych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku!
No i tym razem krótko, bo już prawie północ ;__;
Viv.
12.
Hermiona stała osłupiała, zastanawiając się, czy to sen. Nic jednak na to nie wskazywało.
Voldemort uśmiechnął się chytrze i machnął ręką. Płomienie w naczyniu zmieniły kolor na krwistą czerwień. Szatynka zrobiła krok w ich stronie.
-Co robisz, idiotko, stój!- krzyczała w myślach Hermiona, ale nikt nie mógł jej usłyszeć. Nawet ona sama.
-Zbliż się, panno Granger.
Dziewczyna podreptała grzecznie aż pod samo naczynie. Dziwne - od płomieni nie biło ciepło, wręcz przeciwnie. Hermiona wzdrygnęła się od lodowatych podmuchów.
Voldemort wstał.
-Od lat czekałem na tę chwilę. Chwilę, w której będę miał coś, czym pokonam Pottera. Broń, której nie da się zniszczyć. I oto jest tu, stoi. Jeden nieporadny eliksir, a na pozór silna Gryfonka sama do nas przyszła. A kiedy już stanie się Śmierciożercą i z naszą niewielką pomocą zacznie zabijać, biedny Potter załamie się, rozpłacze, reszta marnego Zakonu także, a wtedy Hogwart będzie nasz!
Śmierciożercy zaśmiali się lodowato, strasznie.
Hermiona skuliła się ze strachu w swojej podświadomości, a jednocześnie starała się działać.
-Nie mogę skończyć jako Śmierciożerca!- krzyczała w podświadomości.
Voldemort z chytrym uśmiechem wskazał płomienie.
-Włóż tam rękę, Hermiono. Dopełni się twoje przeznaczenie.
To nie jest moje przeznaczenie, przerośnięta jaszczurka!
Nic nie mogła zrobić. Na próżno się zapierała, krzyczała. W końcu i tak znalazła się parę centymetrów od ognia. Wyciągnęła rękę...
-NIE!
Wrzask odbił się echem w całej sali. Ktoś czymś rzucił. Trafił prosto w Hermionę. Dziewczyna jęknęła i upadła na podłogę. Ktoś zepchnął ją pod naczynie z płomieniami, a potem rzucił się na intruzów.
W sali rozgorzała się prawdziwa bitwa. Zaklęcia latały na prawo i lewo, ktoś krzyczał, ktoś inny wydawał odgłosy konającego.
Hermiona leżała skulona. Wciąż huczało jej w głowie po spotkaniu z twardym przedmiotem. Spróbowała poruszyć palcami u rąk.
Udało się!
Nogi. Ręce. Głowa, wszystko! Ktoś, kto w nią rzucił, wiedział, co robi. Nadal jednak huczało jej w głowie, co nie pozwalało na pełną gotowość do walki.
Nagle Hermiona poczuła, jak ktoś wyciąga ją spod naczynia z płomieniami. Tą osobą był Theodore.
-Hermiona, chodź, mam świstoklik. Musimy się stąd wydostać.
Złapał ją za rękę, podniósł, po czym pobiegli w stronę. Nie było już ważne, kto walczy po ich stronie , kto nie. Chcieli po prostu być już w Hogwarcie.
-Spokojnie, jesteśmy już blisko, wystarczy tylko wyjść z...
-Nie tak szybko!
Zaklęcie uderzyło tuż nad Hermioną. Osobą, która je wysłała, była Bellatrix.
-Myśleliście, że tak łatwo wyjdziecie?- spytała Lestrange, nie czekając na odpowiedź.- Drogi Theodorze, wybrałeś złą drogę. Teraz muszę cię zabić !
Hermiona nie była jeszcze w pełni sił po uderzeniu, dlatego to Nott skoczył, żeby pojedynkować się ze Śmierciożerczynią. Bella próbowała trafić takżew szatynkę, ale jej niewielkie skupienie doprowadziło do jej spetryfikowania. Leżała sztywna pod ścianą.
-Nott, chodźmy słyszę Śmierciożerców!- krzyknęła Hermiona. Nadal była obrażona na Theodora.
Chłopak podniósł się z podłogi, po czym wyszedł z budynku razem z dziewczyną. Wyjął z kieszeni starą, zardzewiałą klamkę (dop.aut. Z dedykacją dla Asi ;*), machnął różdżką i podał ją dziewczynie.
-Zaraz się uaktywni, jeszcze tylko minuta.
W tym momencie przed budynek wyskoczyła cała zgraja Śmierciożerców.
-Nott, zabij, okalecz, spraw, żeby cierpieli - syknął Voldemort.
Dorosły mężczyzna wyszedł przed szereg, po czym z wrednym uśmieszkiem wycelował różdżkę w szatynkę:
-Sectumsempra!
-Nie!
Theodore rzucił się przed dziewczynę.
-Theo!- wrzasnęła Hermiona, łapiąc chłopaka w ostatniej chwili, po świstoklik uaktywnił się, a oni znaleźli się przed bramą Hogwartu.
Leżeli na zimnym betonie, a na dodatek spadł śnieg.
-Theo, Theo, już jesteśmy, zaraz ktoś...- nie dokończyła, bo zobaczyła plamę krwi na białym śniegu. Odwróciła się.
-O Boże!
Na ziemi leżał zakrwawiony Theodore. Jego ciało drgało, z ust toczyła się krwawa piana.
-Theo, trzymaj się!- wrzasnęła, drżącymi rękami wyczarowując patronusa. -Tonks, Theodore jest ranny! Szybko przed bramę!
Hermiona położyła ręce na policzkach chłopaka.
-Theodore, trzymaj się, błagam.
Brunet podniósł na nią zamglone oczy.
-Pamiętasz, jak wymknęliśmy się w nocy na błonia pod koniec tamtego roku? Byłaś wtedy taka szalona...- wyszeptał, patrząc w niebo.-Taka sza...lo...na...
Powieki nakryły ciemne tęczówki, które już nigdy miały nie ujrzeć świata...
-Nie!-krzyknęła Hermiona z łzami toczącymi się po policzkach.-Theo, przepraszam! Tak strasznie... Błagam, obudź się... Theo, do cholery jasnej! OBUDŹ SIĘ!
Uderzała lichymi piąstkami w jego klatkę piersiową, ale to nic nie dawało.
-Theo, ja... Tak strasznie...Ja... Cię nie... Przeprosiłam... Ja... - szlochała Hermiona.
-Kochanie, on już odszedł...- wyszeptała Tonks, odciągając ją od chłopaka.
-Nie!- wrzasnęła, obejmując Theodora.
- Hermiono, chodź...- Nimfadora podniosła dziewczynę z ziemi.- Zajmą się nim profesor Dumbledore i Snape...
***
Noc, bez gwiazd, bez niczego... Pusta i zwykła, zimna i ciemna. Ktoś odszedł. Odszedł syn, zabity przez własnego ojca. Przyjaciel, którego nie mogła uratować...
Kolejna fala płaczu. Wijąc się i jęcząc, płakała za przyjacielem, za kimś, kto był ważny i cenny.
Pokój Wspólny był pusty, rozlegał się w nim tylko płacz szatynki. Na dziś dali jej spokój, Tonks wlała jej do gardła eliksir uspokajający, po czym odprowadziła do Wieży Gruffindoru i... Zostawiła. Zagubioną. Zapłakaną. Teraz leżała na dywanie, rwąc sobie włosy z głowy, wyrzucając, że mogła coś zrobić.
Usłyszała, że ktoś schodzi po schodach, ale nie miała siły ani ochoty sprawdzać, kto.
-O, Merlinie. Hermiona!
Poczuła, że ktoś oplatuje ją ramionami, męskimi i silnymi. Podniosła w górę zapłakane oczy.
-F...Fred?
Chłopak złapał ją za brodę.
-Co ci się stało?
Dziewczyna z płaczem wtuliła się w jego koszulkę.
-Ja...On... Ratował... A ja... A teraz... Nie żyje!
Szlochaa głośno.
Nie pytał. Siedział w ciszy, przytulał, uspokajał. Po prostu był. A to Hermionie było potrzebne najbardziej.
Zaraz święta! Świąteczne rozdziały!
Z tej okazji życzę wszystkim spokojnych, radosnych, wesołych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku!
No i tym razem krótko, bo już prawie północ ;__;
Viv.
12.
Hermiona stała osłupiała, zastanawiając się, czy to sen. Nic jednak na to nie wskazywało.
Voldemort uśmiechnął się chytrze i machnął ręką. Płomienie w naczyniu zmieniły kolor na krwistą czerwień. Szatynka zrobiła krok w ich stronie.
-Co robisz, idiotko, stój!- krzyczała w myślach Hermiona, ale nikt nie mógł jej usłyszeć. Nawet ona sama.
-Zbliż się, panno Granger.
Dziewczyna podreptała grzecznie aż pod samo naczynie. Dziwne - od płomieni nie biło ciepło, wręcz przeciwnie. Hermiona wzdrygnęła się od lodowatych podmuchów.
Voldemort wstał.
-Od lat czekałem na tę chwilę. Chwilę, w której będę miał coś, czym pokonam Pottera. Broń, której nie da się zniszczyć. I oto jest tu, stoi. Jeden nieporadny eliksir, a na pozór silna Gryfonka sama do nas przyszła. A kiedy już stanie się Śmierciożercą i z naszą niewielką pomocą zacznie zabijać, biedny Potter załamie się, rozpłacze, reszta marnego Zakonu także, a wtedy Hogwart będzie nasz!
Śmierciożercy zaśmiali się lodowato, strasznie.
Hermiona skuliła się ze strachu w swojej podświadomości, a jednocześnie starała się działać.
-Nie mogę skończyć jako Śmierciożerca!- krzyczała w podświadomości.
Voldemort z chytrym uśmiechem wskazał płomienie.
-Włóż tam rękę, Hermiono. Dopełni się twoje przeznaczenie.
To nie jest moje przeznaczenie, przerośnięta jaszczurka!
Nic nie mogła zrobić. Na próżno się zapierała, krzyczała. W końcu i tak znalazła się parę centymetrów od ognia. Wyciągnęła rękę...
-NIE!
Wrzask odbił się echem w całej sali. Ktoś czymś rzucił. Trafił prosto w Hermionę. Dziewczyna jęknęła i upadła na podłogę. Ktoś zepchnął ją pod naczynie z płomieniami, a potem rzucił się na intruzów.
W sali rozgorzała się prawdziwa bitwa. Zaklęcia latały na prawo i lewo, ktoś krzyczał, ktoś inny wydawał odgłosy konającego.
Hermiona leżała skulona. Wciąż huczało jej w głowie po spotkaniu z twardym przedmiotem. Spróbowała poruszyć palcami u rąk.
Udało się!
Nogi. Ręce. Głowa, wszystko! Ktoś, kto w nią rzucił, wiedział, co robi. Nadal jednak huczało jej w głowie, co nie pozwalało na pełną gotowość do walki.
Nagle Hermiona poczuła, jak ktoś wyciąga ją spod naczynia z płomieniami. Tą osobą był Theodore.
-Hermiona, chodź, mam świstoklik. Musimy się stąd wydostać.
Złapał ją za rękę, podniósł, po czym pobiegli w stronę. Nie było już ważne, kto walczy po ich stronie , kto nie. Chcieli po prostu być już w Hogwarcie.
-Spokojnie, jesteśmy już blisko, wystarczy tylko wyjść z...
-Nie tak szybko!
Zaklęcie uderzyło tuż nad Hermioną. Osobą, która je wysłała, była Bellatrix.
-Myśleliście, że tak łatwo wyjdziecie?- spytała Lestrange, nie czekając na odpowiedź.- Drogi Theodorze, wybrałeś złą drogę. Teraz muszę cię zabić !
Hermiona nie była jeszcze w pełni sił po uderzeniu, dlatego to Nott skoczył, żeby pojedynkować się ze Śmierciożerczynią. Bella próbowała trafić takżew szatynkę, ale jej niewielkie skupienie doprowadziło do jej spetryfikowania. Leżała sztywna pod ścianą.
-Nott, chodźmy słyszę Śmierciożerców!- krzyknęła Hermiona. Nadal była obrażona na Theodora.
Chłopak podniósł się z podłogi, po czym wyszedł z budynku razem z dziewczyną. Wyjął z kieszeni starą, zardzewiałą klamkę (dop.aut. Z dedykacją dla Asi ;*), machnął różdżką i podał ją dziewczynie.
-Zaraz się uaktywni, jeszcze tylko minuta.
W tym momencie przed budynek wyskoczyła cała zgraja Śmierciożerców.
-Nott, zabij, okalecz, spraw, żeby cierpieli - syknął Voldemort.
Dorosły mężczyzna wyszedł przed szereg, po czym z wrednym uśmieszkiem wycelował różdżkę w szatynkę:
-Sectumsempra!
-Nie!
Theodore rzucił się przed dziewczynę.
-Theo!- wrzasnęła Hermiona, łapiąc chłopaka w ostatniej chwili, po świstoklik uaktywnił się, a oni znaleźli się przed bramą Hogwartu.
Leżeli na zimnym betonie, a na dodatek spadł śnieg.
-Theo, Theo, już jesteśmy, zaraz ktoś...- nie dokończyła, bo zobaczyła plamę krwi na białym śniegu. Odwróciła się.
-O Boże!
Na ziemi leżał zakrwawiony Theodore. Jego ciało drgało, z ust toczyła się krwawa piana.
-Theo, trzymaj się!- wrzasnęła, drżącymi rękami wyczarowując patronusa. -Tonks, Theodore jest ranny! Szybko przed bramę!
Hermiona położyła ręce na policzkach chłopaka.
-Theodore, trzymaj się, błagam.
Brunet podniósł na nią zamglone oczy.
-Pamiętasz, jak wymknęliśmy się w nocy na błonia pod koniec tamtego roku? Byłaś wtedy taka szalona...- wyszeptał, patrząc w niebo.-Taka sza...lo...na...
Powieki nakryły ciemne tęczówki, które już nigdy miały nie ujrzeć świata...
-Nie!-krzyknęła Hermiona z łzami toczącymi się po policzkach.-Theo, przepraszam! Tak strasznie... Błagam, obudź się... Theo, do cholery jasnej! OBUDŹ SIĘ!
Uderzała lichymi piąstkami w jego klatkę piersiową, ale to nic nie dawało.
-Theo, ja... Tak strasznie...Ja... Cię nie... Przeprosiłam... Ja... - szlochała Hermiona.
-Kochanie, on już odszedł...- wyszeptała Tonks, odciągając ją od chłopaka.
-Nie!- wrzasnęła, obejmując Theodora.
- Hermiono, chodź...- Nimfadora podniosła dziewczynę z ziemi.- Zajmą się nim profesor Dumbledore i Snape...
***
Noc, bez gwiazd, bez niczego... Pusta i zwykła, zimna i ciemna. Ktoś odszedł. Odszedł syn, zabity przez własnego ojca. Przyjaciel, którego nie mogła uratować...
Kolejna fala płaczu. Wijąc się i jęcząc, płakała za przyjacielem, za kimś, kto był ważny i cenny.
Pokój Wspólny był pusty, rozlegał się w nim tylko płacz szatynki. Na dziś dali jej spokój, Tonks wlała jej do gardła eliksir uspokajający, po czym odprowadziła do Wieży Gruffindoru i... Zostawiła. Zagubioną. Zapłakaną. Teraz leżała na dywanie, rwąc sobie włosy z głowy, wyrzucając, że mogła coś zrobić.
Usłyszała, że ktoś schodzi po schodach, ale nie miała siły ani ochoty sprawdzać, kto.
-O, Merlinie. Hermiona!
Poczuła, że ktoś oplatuje ją ramionami, męskimi i silnymi. Podniosła w górę zapłakane oczy.
-F...Fred?
Chłopak złapał ją za brodę.
-Co ci się stało?
Dziewczyna z płaczem wtuliła się w jego koszulkę.
-Ja...On... Ratował... A ja... A teraz... Nie żyje!
Szlochaa głośno.
Nie pytał. Siedział w ciszy, przytulał, uspokajał. Po prostu był. A to Hermionie było potrzebne najbardziej.
wtorek, 17 grudnia 2013
Rozdział 11 cz.2
Witam!
Wróciłam.
Świąteczne rozdziały już się piszą. Naprawdę :D
A tu macie drugą część tamtego, nie wyszedł mi aż tak wspaniały, jakbym chciała, ale jednak coś tam mam.
W ogóle, to miał być on jeszcze połączony z kolejnym, już prawie napisałam (Tak, Basiek, okłamałam cię, piszę cały czas :P), ale postanowiłam być wredna i następny już niedługo dostaniecie :P
No to czytać, komentować, itd.
Viv.
~~~~~~~~~~
-Herbaty?- spytał.
-Nie, dzięki, pewnie tam naplułeś- odpowiedziała.
Wężousty wstał gwałtownie i przybliżył jej różdżkę do gardła.
-Lepiej uważaj, Gryfoneczko. Gdyby nie to, że jesteś mi potrzebna, już dawno gniłabyś na dnie jakiegoś jeziora.
Szatynka hardo spojrzała mu w oczy, choć jej serce trzepotało jak przestraszony ptak. Bała się, ale obiecała, że nie da się złamać.
-Za pół godziny podajemy obiad. Pójdziesz na niego.
-Nie.
-I tak pójdziesz. A teraz mnie wysłuchasz. Silencio.
Wyjęła różdżkę.
-Expeliarmus.
Różdżka dziewczyny zgrabnie wylądowała w ręce wężoustego.
-No, to możemy zacząć. Co wiesz na temat legendy o potomkach Slytherina? Powiedz mi, proszę.
-Ty sobie ze mnie jaja robisz?!- krzyknęła w myślach Hermiona, wymachując rękami.
Voldemort spojrzał na nią czerwonymi oczami, przewiercając czaszkę dziewczyny na wskroś. Następnie zadarł głowę do góry, wysunął rozwidlony na końcu język, zasyczał i schował go z powrotem.
-A więc jednak...
Wyprostował się i podszedł do okna.
-Jaszczur ma okno? Pewnie czatuje na gołębie -pomyślała Hermiona, parskając w duchu śmiechem.
-Nie, nie czatuje na gołębie. Ja myślę.
Szatynka wytrzeszczyła oczy. On usłyszał...?
-Slytherin miał wielką moc, największą ze wszystkich Założycieli!
-Zaczyna się...
-Siedź cicho, kiedy mówię!- ryknął.- No więc, Slytherin miał wielką moc. Potrafił czytać w myślach bez używania Legilimencji. Żadne bariery nie bbyły dla niego przeszkodą. Swój dar przekazywał potomkom - z każdym pokoleniem był coraz mniejszy. W tej chwili potomkowie Slytherina nie mają już tak wielkiej mocy, jak 100 lat temu. Legilimencja nie sprawia im trudności, a poza tym nic. Oprócz jednej, małej rzeczy- tu spojrzał się na nią.- Potomkowie Slytherina słyszą nawzajem swoje myśli.
Hermionę kompletnie zatkało. Nie dość, że nie mogła mówić, to teraz także ruszać się. W końcu, nadal w szoku, wskazała na swoje gardło. Voldemort oddał jej różdżkę. Dziewczyna machnęła nią, zaczerpnęła powietrza i zaczęła wrzeszczeć:
-Ty sobie jaja robisz, Jaszczurko?! Nie dość, że w ciągu miesiąca moje życie się zmienia, jestem potomkinią Ravenclaw, to teraz jeszcze wyskakujesz mi z takim czymś?! Przyjmują mnie do cholernego Zakonu, dają jakieś cholerne misje... A teraz ty mi wmawiasz, że jestem z tobą spokrewniona, jaszczurza cholero?! Niedoczekanie twoje, podstępny złodzieju gołębiego chleba( dop.aut. Z dedykacją dla kochanej PotterHead ;*) !
Riddle zmrużył oczy.
-Ujć, chyba przegięłam...
Mężczyzna złapał ją za gardło, zwlókł z fotela i nie zważając na odgłosy duszenia się z tyłu, podszedł do szafy. Podniósł szatynkę na nogi, zdjął stojącą na półce buteleczkę z zielonym płynem, po czym, nie zważając na protesty dziewczyny, wylał jej zawartość na rękę Hermiony. Substancja wnikła w jej skórę, zawirowała, a następnie przesunęła się w górę. Zniknęła w zgięciu łokcia pod koszulą, ale słabe światło było nadal widoczne przez materiał. Płyn dotarł do barku, zamigotał, po czym... Po prostu znikł.
Voldemort złapał rąbek koszuli Hermiony i szarpnął, odsłaniając obojczyk.
Szatynka wydała zduszony okrzyk.
Na jej barku wił czarny, jakby świeżo wypalony wąż. Z paszczy wysuwał mu się krwistoczerwony język, ostro odznaczający się na jej bladej skórze.
-Widzisz?- powiedział Riddle.-Na pewno jesteś potomkinią Slytherina. Jesteśmy krewniakami, Hermiono.
Dziewczyna odepchnęła jaszczura, po czym ruszyła w stronę drzwi, krzycząc:
-Coś sfałszowałeś! Nigdy nie będę z tobą spokrewniona!
Próbowała otworzyć drzwi, ale były zamknięte hasłem. Zdenerwowana Hermiona wywaliła je z nawiasów zaklęciem Bombarda i wybiegła. Niestety, Voldemort był już obok niej. Powalił szatynkę na ziemię, złapał za nogę i chciał wciągnąć z powrotem do pokoju, ale otworzyły się drzwi od jadalni.
Czarny Pan ciągnący nastolatkę za nogę po korytarzu - to musiało wyglądać komicznie. I z pewnością wyglądało, bo wszyscy w jadalni parsknęli śmiechem. Riddle złapał za ramię Hermionęi siłą wprowadził do sali. Usadził ją na krześle po swojej lewej stronie i zaklaskał, dając tym samym znak, żeby wniesiono jedzenie. Hermiona aż otworzyła oczy. Tego było więcej niż w Hogwarcie - pieczone kurczaki, kaczki, gęsi, duszone indyki i dziki, podsmażana jagnięcina, sarnina, kuropatwy, przepiórki, cielaki, prosięta...Oprócz tego tysiące dodatków, głównie sałatek. Parsknęła.
-Coś się stało?- spytał Tom.
-Po prostu dziwię się, że nie wniesiono dla ciebie jakiegoś surowego mięsa.
Voldemortowi oczy zaszły krwią. Wstał i wycelował różdżką w dziewczynę.
-Crucio!
Szatynka wydała zduszony okrzyk i padła na podłogę. Pierwszy raz była pod wpływem Cruciatusa. Ból paraliżował jej ciało. Nie mogła się ruszyć, nie mogła myśleć. Zawsze uważała, że jest to mniej bolesne - pomyliła się. Silnej woli starczyło jej tylko na powstrzymanie krzyków.
Nie wiedziała, ile Jaszczurka trzyma ją pod wpływem zaklęcia. Kiedy odzyskała świadomość, leżała na posadzce, Śmierciożercy się śmiali, a Voldemort pochylał nad nią.
-Kiedy jesteśmy sami, możesz sobie robić żarty, ale przy moich podwładnych nie ujdzie ci to na sucho.
Ktoś pomógł jej wstać. Spojrzała w górę.
-Blaise...
-Cicho, nic nie mów. Czarny Pan myśli, że tylko udaję przyjaźń do ciebie.
Odsunął krzesło i popchnął ją na nie.
Hermiona potknęła się i wylądowała przewieszona wpół przez oparcie. Śmierciożercy zarechotali.
Chciało jej się płakać, wszystkie mięśnie drżały, nie odzyskała jeszcze czucia w palcach. Z trudem zwlokła się na krzesło.
-Posiłek czas zacząć !- powiedział Czarny Pan.
Śmierciożercy od razu rzucili się na jedzenie. Voldemort miał własne porcje - z nikim nie musiał się o nic bić. Hermionie trudno było po cokolwiek sięgnąć. Drżały jej ręce, wszystko wypadało na obrus. Darowała by sobie jedzene, gdyby nie to, że była potwornie głodna. W końcu jednak ktoś się nad nią ulitował - na talerzu znalały się dwa pieczone udka z kurczaka i trochę sałaty z pomidorem. Szatynka podniosła wzrok. Malfoy! Cały czas siedział obok niej, że też tego nie zauważyła.
-Emm... Dziękuję?
-Wiesz, Granger, mięciutkie masz usta. Ciekawe, co jeszcze...
Blondyn mrugnął do niej, a ona wzdrygnęła się. Nagle coś się jej przypomniało...
Książka!
Hermiona zjadła w pośpiechu , po czym chciała wstać od stołu. Malfoy zatrzymał ją.
-Jeszcze deser!
-Słuchaj, gnojku, jeśli myślisz, że cię posłuch... - nie dokończyła, ponieważ została trafiona krótkim Cruciatusem.
-Siadaj!- powiedział Riddle, wskazując krzesło.
Obawiając się nowej kary, dziewczyna opadła na mebel. Do pomieszczenia wszedł skrzat, niosąc wielkie tace z galaretką z lodami na wierzchu, sosem czekoladowym i kawałkami czekolady. Szatynka oblizała się. Kiedy skrzat podszedł do niej, sięgnęła ręką, ale Voldemort zatrzymał ją.
-Pozwól, że ci podam- powiedział, po czym wybrał pucharek z największą ilością sosu i galaretki.
-To, em... Miłe, dziękuję?
On w odpowiedzi uśmiechnął się złowieszczo i zaczął jeść własny deser.
Po zakończeniu obiadu wszyscy się rozeszli. Hermiona całą drogę uśmiechała się, ale tak naprawdę, to jak najszybciej chciała znaleźć się w swoim pokoju. O dziwo, dotarła bez problem. Po zamknięciu drzwi od razu rzuciła się do kurtki.
-Jest!- krzyknęła dziewczyna, głaszcząc książkę po grzbiecie.
Odetchnęła z ulgą. Zrzuciła koszulę, za to założyła czarną koszulkę, a na to kurtkę. Chciała mieć jak najbliżej siebie książkę i różdżkę. Zrobiła się dziwnie senna. Bez żadnych złych przeczuć, co było podejrzane, położyła się i usnęła.
***
Zimno. Za zimno. Było jej zimno głównie w stopy. Z trudem otworzyła oczy - szła po korytarzu. Krzyknęła w duchu. Jak ona się tu znalazła. Chciała zawrócić, ale nie mogła coś ciągnęło ją do przodu. Tak jakby... Nie miała władzy nad własnym umysłem. Była przytomna, ale nie mogła nic zrobić.
W oddali zobaczyła światło. To była... Jadalnia? Przerażenie ogarnęło szatynkę.
Zawróć, zawróć, nie idź tam! Co jest, zawracaj!
Krzyczała w duchu, ale to nic nie pomagało. Bez własnej woli popchnęła drzwi i stanęła w wejściu do jadalni.
Pomieszczenie nie wyglądało, tak jak parę godzin wcześniej. Na środku, zamiast długiego, podłużnego stołu, stało coś na kształt talerza do zupy. Ze środka buchały zielono-fioletowe płomienie. Na podwyższeniu koło "talerza" stał Voldemort. Otaczało go piętnastu Śmierciożerców w maskach i kapturach.
-Witamy na zebraniu Wewnętrznego Kręgu Śmierciożerców, Hermiono Granger!
Wróciłam.
Świąteczne rozdziały już się piszą. Naprawdę :D
A tu macie drugą część tamtego, nie wyszedł mi aż tak wspaniały, jakbym chciała, ale jednak coś tam mam.
W ogóle, to miał być on jeszcze połączony z kolejnym, już prawie napisałam (Tak, Basiek, okłamałam cię, piszę cały czas :P), ale postanowiłam być wredna i następny już niedługo dostaniecie :P
No to czytać, komentować, itd.
Viv.
~~~~~~~~~~
-Herbaty?- spytał.
-Nie, dzięki, pewnie tam naplułeś- odpowiedziała.
Wężousty wstał gwałtownie i przybliżył jej różdżkę do gardła.
-Lepiej uważaj, Gryfoneczko. Gdyby nie to, że jesteś mi potrzebna, już dawno gniłabyś na dnie jakiegoś jeziora.
Szatynka hardo spojrzała mu w oczy, choć jej serce trzepotało jak przestraszony ptak. Bała się, ale obiecała, że nie da się złamać.
-Za pół godziny podajemy obiad. Pójdziesz na niego.
-Nie.
-I tak pójdziesz. A teraz mnie wysłuchasz. Silencio.
Wyjęła różdżkę.
-Expeliarmus.
Różdżka dziewczyny zgrabnie wylądowała w ręce wężoustego.
-No, to możemy zacząć. Co wiesz na temat legendy o potomkach Slytherina? Powiedz mi, proszę.
-Ty sobie ze mnie jaja robisz?!- krzyknęła w myślach Hermiona, wymachując rękami.
Voldemort spojrzał na nią czerwonymi oczami, przewiercając czaszkę dziewczyny na wskroś. Następnie zadarł głowę do góry, wysunął rozwidlony na końcu język, zasyczał i schował go z powrotem.
-A więc jednak...
Wyprostował się i podszedł do okna.
-Jaszczur ma okno? Pewnie czatuje na gołębie -pomyślała Hermiona, parskając w duchu śmiechem.
-Nie, nie czatuje na gołębie. Ja myślę.
Szatynka wytrzeszczyła oczy. On usłyszał...?
-Slytherin miał wielką moc, największą ze wszystkich Założycieli!
-Zaczyna się...
-Siedź cicho, kiedy mówię!- ryknął.- No więc, Slytherin miał wielką moc. Potrafił czytać w myślach bez używania Legilimencji. Żadne bariery nie bbyły dla niego przeszkodą. Swój dar przekazywał potomkom - z każdym pokoleniem był coraz mniejszy. W tej chwili potomkowie Slytherina nie mają już tak wielkiej mocy, jak 100 lat temu. Legilimencja nie sprawia im trudności, a poza tym nic. Oprócz jednej, małej rzeczy- tu spojrzał się na nią.- Potomkowie Slytherina słyszą nawzajem swoje myśli.
Hermionę kompletnie zatkało. Nie dość, że nie mogła mówić, to teraz także ruszać się. W końcu, nadal w szoku, wskazała na swoje gardło. Voldemort oddał jej różdżkę. Dziewczyna machnęła nią, zaczerpnęła powietrza i zaczęła wrzeszczeć:
-Ty sobie jaja robisz, Jaszczurko?! Nie dość, że w ciągu miesiąca moje życie się zmienia, jestem potomkinią Ravenclaw, to teraz jeszcze wyskakujesz mi z takim czymś?! Przyjmują mnie do cholernego Zakonu, dają jakieś cholerne misje... A teraz ty mi wmawiasz, że jestem z tobą spokrewniona, jaszczurza cholero?! Niedoczekanie twoje, podstępny złodzieju gołębiego chleba( dop.aut. Z dedykacją dla kochanej PotterHead ;*) !
Riddle zmrużył oczy.
-Ujć, chyba przegięłam...
Mężczyzna złapał ją za gardło, zwlókł z fotela i nie zważając na odgłosy duszenia się z tyłu, podszedł do szafy. Podniósł szatynkę na nogi, zdjął stojącą na półce buteleczkę z zielonym płynem, po czym, nie zważając na protesty dziewczyny, wylał jej zawartość na rękę Hermiony. Substancja wnikła w jej skórę, zawirowała, a następnie przesunęła się w górę. Zniknęła w zgięciu łokcia pod koszulą, ale słabe światło było nadal widoczne przez materiał. Płyn dotarł do barku, zamigotał, po czym... Po prostu znikł.
Voldemort złapał rąbek koszuli Hermiony i szarpnął, odsłaniając obojczyk.
Szatynka wydała zduszony okrzyk.
Na jej barku wił czarny, jakby świeżo wypalony wąż. Z paszczy wysuwał mu się krwistoczerwony język, ostro odznaczający się na jej bladej skórze.
-Widzisz?- powiedział Riddle.-Na pewno jesteś potomkinią Slytherina. Jesteśmy krewniakami, Hermiono.
Dziewczyna odepchnęła jaszczura, po czym ruszyła w stronę drzwi, krzycząc:
-Coś sfałszowałeś! Nigdy nie będę z tobą spokrewniona!
Próbowała otworzyć drzwi, ale były zamknięte hasłem. Zdenerwowana Hermiona wywaliła je z nawiasów zaklęciem Bombarda i wybiegła. Niestety, Voldemort był już obok niej. Powalił szatynkę na ziemię, złapał za nogę i chciał wciągnąć z powrotem do pokoju, ale otworzyły się drzwi od jadalni.
Czarny Pan ciągnący nastolatkę za nogę po korytarzu - to musiało wyglądać komicznie. I z pewnością wyglądało, bo wszyscy w jadalni parsknęli śmiechem. Riddle złapał za ramię Hermionęi siłą wprowadził do sali. Usadził ją na krześle po swojej lewej stronie i zaklaskał, dając tym samym znak, żeby wniesiono jedzenie. Hermiona aż otworzyła oczy. Tego było więcej niż w Hogwarcie - pieczone kurczaki, kaczki, gęsi, duszone indyki i dziki, podsmażana jagnięcina, sarnina, kuropatwy, przepiórki, cielaki, prosięta...Oprócz tego tysiące dodatków, głównie sałatek. Parsknęła.
-Coś się stało?- spytał Tom.
-Po prostu dziwię się, że nie wniesiono dla ciebie jakiegoś surowego mięsa.
Voldemortowi oczy zaszły krwią. Wstał i wycelował różdżką w dziewczynę.
-Crucio!
Szatynka wydała zduszony okrzyk i padła na podłogę. Pierwszy raz była pod wpływem Cruciatusa. Ból paraliżował jej ciało. Nie mogła się ruszyć, nie mogła myśleć. Zawsze uważała, że jest to mniej bolesne - pomyliła się. Silnej woli starczyło jej tylko na powstrzymanie krzyków.
Nie wiedziała, ile Jaszczurka trzyma ją pod wpływem zaklęcia. Kiedy odzyskała świadomość, leżała na posadzce, Śmierciożercy się śmiali, a Voldemort pochylał nad nią.
-Kiedy jesteśmy sami, możesz sobie robić żarty, ale przy moich podwładnych nie ujdzie ci to na sucho.
Ktoś pomógł jej wstać. Spojrzała w górę.
-Blaise...
-Cicho, nic nie mów. Czarny Pan myśli, że tylko udaję przyjaźń do ciebie.
Odsunął krzesło i popchnął ją na nie.
Hermiona potknęła się i wylądowała przewieszona wpół przez oparcie. Śmierciożercy zarechotali.
Chciało jej się płakać, wszystkie mięśnie drżały, nie odzyskała jeszcze czucia w palcach. Z trudem zwlokła się na krzesło.
-Posiłek czas zacząć !- powiedział Czarny Pan.
Śmierciożercy od razu rzucili się na jedzenie. Voldemort miał własne porcje - z nikim nie musiał się o nic bić. Hermionie trudno było po cokolwiek sięgnąć. Drżały jej ręce, wszystko wypadało na obrus. Darowała by sobie jedzene, gdyby nie to, że była potwornie głodna. W końcu jednak ktoś się nad nią ulitował - na talerzu znalały się dwa pieczone udka z kurczaka i trochę sałaty z pomidorem. Szatynka podniosła wzrok. Malfoy! Cały czas siedział obok niej, że też tego nie zauważyła.
-Emm... Dziękuję?
-Wiesz, Granger, mięciutkie masz usta. Ciekawe, co jeszcze...
Blondyn mrugnął do niej, a ona wzdrygnęła się. Nagle coś się jej przypomniało...
Książka!
Hermiona zjadła w pośpiechu , po czym chciała wstać od stołu. Malfoy zatrzymał ją.
-Jeszcze deser!
-Słuchaj, gnojku, jeśli myślisz, że cię posłuch... - nie dokończyła, ponieważ została trafiona krótkim Cruciatusem.
-Siadaj!- powiedział Riddle, wskazując krzesło.
Obawiając się nowej kary, dziewczyna opadła na mebel. Do pomieszczenia wszedł skrzat, niosąc wielkie tace z galaretką z lodami na wierzchu, sosem czekoladowym i kawałkami czekolady. Szatynka oblizała się. Kiedy skrzat podszedł do niej, sięgnęła ręką, ale Voldemort zatrzymał ją.
-Pozwól, że ci podam- powiedział, po czym wybrał pucharek z największą ilością sosu i galaretki.
-To, em... Miłe, dziękuję?
On w odpowiedzi uśmiechnął się złowieszczo i zaczął jeść własny deser.
Po zakończeniu obiadu wszyscy się rozeszli. Hermiona całą drogę uśmiechała się, ale tak naprawdę, to jak najszybciej chciała znaleźć się w swoim pokoju. O dziwo, dotarła bez problem. Po zamknięciu drzwi od razu rzuciła się do kurtki.
-Jest!- krzyknęła dziewczyna, głaszcząc książkę po grzbiecie.
Odetchnęła z ulgą. Zrzuciła koszulę, za to założyła czarną koszulkę, a na to kurtkę. Chciała mieć jak najbliżej siebie książkę i różdżkę. Zrobiła się dziwnie senna. Bez żadnych złych przeczuć, co było podejrzane, położyła się i usnęła.
***
Zimno. Za zimno. Było jej zimno głównie w stopy. Z trudem otworzyła oczy - szła po korytarzu. Krzyknęła w duchu. Jak ona się tu znalazła. Chciała zawrócić, ale nie mogła coś ciągnęło ją do przodu. Tak jakby... Nie miała władzy nad własnym umysłem. Była przytomna, ale nie mogła nic zrobić.
W oddali zobaczyła światło. To była... Jadalnia? Przerażenie ogarnęło szatynkę.
Zawróć, zawróć, nie idź tam! Co jest, zawracaj!
Krzyczała w duchu, ale to nic nie pomagało. Bez własnej woli popchnęła drzwi i stanęła w wejściu do jadalni.
Pomieszczenie nie wyglądało, tak jak parę godzin wcześniej. Na środku, zamiast długiego, podłużnego stołu, stało coś na kształt talerza do zupy. Ze środka buchały zielono-fioletowe płomienie. Na podwyższeniu koło "talerza" stał Voldemort. Otaczało go piętnastu Śmierciożerców w maskach i kapturach.
-Witamy na zebraniu Wewnętrznego Kręgu Śmierciożerców, Hermiono Granger!
niedziela, 17 listopada 2013
Rozdział 11 cz.1
Przyznaję się. Nie dałam rady. Tak jak wspominałam w poprzednim rozdziale, jest mi teraz ciężko i przez to nie mogę pisać. W jażdym razie, w tym tygodniu dodam drugą część, żeby nie było.
Kto nie czytał poprzedniego posta, to od razu odsyłam, bo są tam sprawy, na które oczekuje odpowiedzi od czytelników. Pytać możecie pod tym i poprzednim postem, no i oczywiście na maila. Pytajcie o WSZYSTKO! No, oprócz wieku :P
11.
Zdziwienie Hermiony po tym, jak otworzyła oczy, przekroczyło skalę światową.
Znajdowała się w małym białym pokoju. Stolik, komoda, szafa z książkami, dwa krzesła i drzwi, prawdopodobnie do łazienki - oto całe jego wyposażenie. Szatynka zaś leżała na dużym łóżku z baldachimem. Obok niego znajdowało się okno i przeszklone drzwi na balkon.
Dziewczyna zsunęła się powoli z łóżka. Zakręciło jej się w głowie i opadła z powrotem na pościel. Następnym razem wstała spokojnie, wolno. Pierwszym celem do zwiedzenia była komoda. Hermiona odsunęła szufladę. Znajdowały się w niej spodnie, koszule, bluzki - wszystko czarne, białe lub zielone. Dziewczyna wyciągnęła pierwszą, lepszą koszulę. Okazała się gruba, wełniana i ciepła. Narzuciła ją na ramiona, podeszła do okna.
Widok z niego rozciągał się na ogród. Pięknie przycięte, kolczaste krzaki, drzewa z liśćmi w kolorach jesieni, nagie krzaki, oczko wodne otoczone kamieniami. Pewnie pomyślałaby, że jest tu pięknie, gdyby nie świadomość, iż została porwana przez śmierciożerców.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju szatynki wpadł wysoki, czarnowłosy chłopak. Dopadł do Hermiony, zatkał jej usta, po czym przeniósł do łazienki. Tam szybko odkręcił wodę. Puścił szatynkę, a ta zatoczyła się na umywalkę.
-Co ty sobie myślisz?!- wrzasnęła, pocierając krzyż, którym uderzyła w porcelanę.Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, a już tonęła w uścisku bruneta.
-Hermiona, Hermiona, żyjesz...- mruczał.
-Theodore?-wykrztusiła.
Chłopak odsunął się.
-Nic cię nie boli, jesteś cała? Pamiętasz wszystko?
-Tak, jest w porządku. Wytłumacz mi tylko dlaczego jesteśmy w łazience.
-W pokoju mogły być podsłuchy. Myślisz, że czemu odkręciłem wodę?
-Theo- Hermiona usiadła na brzegu wanny.-Powiedz mi, gdzie ja jestem?
-Jesteśmy w Malfoy Manor, Miona. Voldemort kazał cię złapać i przyprowadzić żywą.
Szatynka zbladła.
-Jesteś śmierciożercą?!- wrzasnęła.
Złapała go za rękaw i szarpnęła do góry. O dziwo, jego przedramię było blade, gładkie, bez tatuaży.
-Nie jestem śmierciożercą- odpowiedział, obciągając rękaw w dół.-Ojciec powiedział, że nie będzie mnie do niczego zmuszał. Blaise także nie przyjął Znaku, ale Draco... On się szkoli i chcę go. Martwimy się. Jeszcze w wakacje był normalny... W każdym razie, przyszedłem ci powiedzieć, że Czarny Pan oczekuję w salonie za pół godziny. Proszę cię, przyjdź. Nie chcesz narażać się na jego gniew.
Dziewczyna nie odpowiedziała nic, wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę.
-Mionka...?
-Ty też tam byłeś -wyszeptała, unosząc wzrok.-Napadłeś na mnie pod Hogsmeade! Uczestniczyłeś w tym! A Fred! Boże, Fred...
-Hermiono...
-Nie! Zostaw mnie! Wyjdź stąd w tej chwili!
Chłopak otworzył usta, po czym ze smutkiem w oczach zamknął je. Wyszedł w ciszy.
Szatynka opadła na zimne kafelki, łkając. Fred tam został! Coś mogło mu się stać! A może nawet już nie żyje.
Usłyszała kroki na podłodze. Złapała pierwszą, lepszą rzecz leżącą obok niej -była to ciężka, drewniana szczotka- i rzuciła w przybysza.
-Powiedziałam, że masz wyjść!
W odpowiedzi usłyszała basowy jęk - zbyt niski, by należał do Theo.
-Dziewczyno, uprzedzaj, zanim zaczniesz bombardować szczotkami-Blaise siadł obok niej i wyłączył wodę.
-Co robisz, mogą tu być...
-Nie ma kamer i podsłuchów, ja urządzałem ten pokój.
-Och...Dziękuję .
Siedzieli chwilę w ciszy, jedynym odgłosem były krople skapujące z kranu. W końcu Blaise przybliżył się do szatynki i powiedział:
-Hermiono, ja wiem, że czujesz się oszukana, ale to nie wina Theodora. Voldemort mu kazał.
-A co mnie obchodzi Voldi-Pierdoldi!
Czarnoskóry parsknął śmiechem.
-Niezłe porównanie. W każdym razie, Voldemort może cię torturować, gnębić, torturować twoją rodzinę, zamknąć w lochach na tygodnie. Nawet ja się go boję, każdy się go boi. Dlatego błagam cię, przyjdź do niego, chyba, że chcesz, żeby zabił mnie lub Theo.
Po tych słowach wstał i wyszedł, zostawiając Hermionie chwilę na przygotowanie się.
Szatynka umyła zęby, rozczesała włosy. Wyszła do pokoju, wyciągnęła zielono-czarną koszulę, czarne spodnie i założyła je. Przy butach nie miała wyboru - pod ścianą stało kilka par ciężkich glanów w jej rozmiarze, nic więcej. Zrezygnowana, założyła je i nacisnęła klamkę. Przed wyjściem postanowiła jeszcze do wewnętrznej kieszeni kurtki - była tam różdżka. Z uśmiechem pogłaskała gładkie drewno, schowała ją do tylnej kieszeni spodni i wyszła.
***
Puk, puk
Drzwi otworzyły się z rozmachem. Stanął w nich wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Miał na sobie czarny garnitur, a całą postawą wyrażał pewność siebie.
-Jest Voldemort?- spytała Hermiona, opierając się o framuge. Dopiero wtedy zauważyła jego oczy - czerwone, bezlitosne, zimne.
Czarny Pan złapał ją za łokieć, wciągnął do środka pokoju i popchnął na fotel. Usiadł obok.
-Herbaty?- spytał.
Kto nie czytał poprzedniego posta, to od razu odsyłam, bo są tam sprawy, na które oczekuje odpowiedzi od czytelników. Pytać możecie pod tym i poprzednim postem, no i oczywiście na maila. Pytajcie o WSZYSTKO! No, oprócz wieku :P
11.
Zdziwienie Hermiony po tym, jak otworzyła oczy, przekroczyło skalę światową.
Znajdowała się w małym białym pokoju. Stolik, komoda, szafa z książkami, dwa krzesła i drzwi, prawdopodobnie do łazienki - oto całe jego wyposażenie. Szatynka zaś leżała na dużym łóżku z baldachimem. Obok niego znajdowało się okno i przeszklone drzwi na balkon.
Dziewczyna zsunęła się powoli z łóżka. Zakręciło jej się w głowie i opadła z powrotem na pościel. Następnym razem wstała spokojnie, wolno. Pierwszym celem do zwiedzenia była komoda. Hermiona odsunęła szufladę. Znajdowały się w niej spodnie, koszule, bluzki - wszystko czarne, białe lub zielone. Dziewczyna wyciągnęła pierwszą, lepszą koszulę. Okazała się gruba, wełniana i ciepła. Narzuciła ją na ramiona, podeszła do okna.
Widok z niego rozciągał się na ogród. Pięknie przycięte, kolczaste krzaki, drzewa z liśćmi w kolorach jesieni, nagie krzaki, oczko wodne otoczone kamieniami. Pewnie pomyślałaby, że jest tu pięknie, gdyby nie świadomość, iż została porwana przez śmierciożerców.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju szatynki wpadł wysoki, czarnowłosy chłopak. Dopadł do Hermiony, zatkał jej usta, po czym przeniósł do łazienki. Tam szybko odkręcił wodę. Puścił szatynkę, a ta zatoczyła się na umywalkę.
-Co ty sobie myślisz?!- wrzasnęła, pocierając krzyż, którym uderzyła w porcelanę.Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, a już tonęła w uścisku bruneta.
-Hermiona, Hermiona, żyjesz...- mruczał.
-Theodore?-wykrztusiła.
Chłopak odsunął się.
-Nic cię nie boli, jesteś cała? Pamiętasz wszystko?
-Tak, jest w porządku. Wytłumacz mi tylko dlaczego jesteśmy w łazience.
-W pokoju mogły być podsłuchy. Myślisz, że czemu odkręciłem wodę?
-Theo- Hermiona usiadła na brzegu wanny.-Powiedz mi, gdzie ja jestem?
-Jesteśmy w Malfoy Manor, Miona. Voldemort kazał cię złapać i przyprowadzić żywą.
Szatynka zbladła.
-Jesteś śmierciożercą?!- wrzasnęła.
Złapała go za rękaw i szarpnęła do góry. O dziwo, jego przedramię było blade, gładkie, bez tatuaży.
-Nie jestem śmierciożercą- odpowiedział, obciągając rękaw w dół.-Ojciec powiedział, że nie będzie mnie do niczego zmuszał. Blaise także nie przyjął Znaku, ale Draco... On się szkoli i chcę go. Martwimy się. Jeszcze w wakacje był normalny... W każdym razie, przyszedłem ci powiedzieć, że Czarny Pan oczekuję w salonie za pół godziny. Proszę cię, przyjdź. Nie chcesz narażać się na jego gniew.
Dziewczyna nie odpowiedziała nic, wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę.
-Mionka...?
-Ty też tam byłeś -wyszeptała, unosząc wzrok.-Napadłeś na mnie pod Hogsmeade! Uczestniczyłeś w tym! A Fred! Boże, Fred...
-Hermiono...
-Nie! Zostaw mnie! Wyjdź stąd w tej chwili!
Chłopak otworzył usta, po czym ze smutkiem w oczach zamknął je. Wyszedł w ciszy.
Szatynka opadła na zimne kafelki, łkając. Fred tam został! Coś mogło mu się stać! A może nawet już nie żyje.
Usłyszała kroki na podłodze. Złapała pierwszą, lepszą rzecz leżącą obok niej -była to ciężka, drewniana szczotka- i rzuciła w przybysza.
-Powiedziałam, że masz wyjść!
W odpowiedzi usłyszała basowy jęk - zbyt niski, by należał do Theo.
-Dziewczyno, uprzedzaj, zanim zaczniesz bombardować szczotkami-Blaise siadł obok niej i wyłączył wodę.
-Co robisz, mogą tu być...
-Nie ma kamer i podsłuchów, ja urządzałem ten pokój.
-Och...Dziękuję .
Siedzieli chwilę w ciszy, jedynym odgłosem były krople skapujące z kranu. W końcu Blaise przybliżył się do szatynki i powiedział:
-Hermiono, ja wiem, że czujesz się oszukana, ale to nie wina Theodora. Voldemort mu kazał.
-A co mnie obchodzi Voldi-Pierdoldi!
Czarnoskóry parsknął śmiechem.
-Niezłe porównanie. W każdym razie, Voldemort może cię torturować, gnębić, torturować twoją rodzinę, zamknąć w lochach na tygodnie. Nawet ja się go boję, każdy się go boi. Dlatego błagam cię, przyjdź do niego, chyba, że chcesz, żeby zabił mnie lub Theo.
Po tych słowach wstał i wyszedł, zostawiając Hermionie chwilę na przygotowanie się.
Szatynka umyła zęby, rozczesała włosy. Wyszła do pokoju, wyciągnęła zielono-czarną koszulę, czarne spodnie i założyła je. Przy butach nie miała wyboru - pod ścianą stało kilka par ciężkich glanów w jej rozmiarze, nic więcej. Zrezygnowana, założyła je i nacisnęła klamkę. Przed wyjściem postanowiła jeszcze do wewnętrznej kieszeni kurtki - była tam różdżka. Z uśmiechem pogłaskała gładkie drewno, schowała ją do tylnej kieszeni spodni i wyszła.
***
Puk, puk
Drzwi otworzyły się z rozmachem. Stanął w nich wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Miał na sobie czarny garnitur, a całą postawą wyrażał pewność siebie.
-Jest Voldemort?- spytała Hermiona, opierając się o framuge. Dopiero wtedy zauważyła jego oczy - czerwone, bezlitosne, zimne.
Czarny Pan złapał ją za łokieć, wciągnął do środka pokoju i popchnął na fotel. Usiadł obok.
-Herbaty?- spytał.
środa, 13 listopada 2013
Krótkie, organizacyjne, Vivienistyczne
Sprawa nr 1
Wiem, że jestem z rozdziałem po terminie, ale mam teraz... Taki trochę trudny okres w życiu, trochę problemów, dlatego proszę, nie denerwujcie się na mnie. Rozdział już wykańczam, dlatego powinien pojawić się w weekend.
Sprawa nr 2
Święta, święta, święta coraz bliżej. I tutaj pytanie do waaas. Chcecie świąteczną miniaturkę na wesoło? Bo podczas czyszczenia komputera (Viv - informatyk ^^) znalazłam napisanego do połowy one-shota. Ukazałby on się w Wigilię, ewentualnie druga jego część w Boże Narodzenie. W te świąteczne dni planuje także świąteczne i przedświąteczne rozdziały.
Sprawa nr 3
Rocznica założenia zbliża się wielkimi krokami i chciałabym wiedzieć, czy chcecie z tej okazji normalny rozdział, czy jakąś niespodziankę ^^
Sprawa nr 4
Pytania. Jestem tutaj tak długo, jednocześnie mnie znacie, a jednocześnie nie. Macie do mnie jakieś pytania odnośnie imienia, hobby, czy czegokolwiek, to piszcie w komentarzach albo na email. TYLKO NIE PYTANIA O WIEK! Tego nie udzielę, nigdy nikomu o tym nie wspominam, i dla was na razie wyjątku nie zrobię.
Sprawa nr 5
Szkoła. Mam teraz dużo sprawdzianów, nauki, itd., dlatego te rozdziały są krótkie, niedopracowane i rzadko się pojawiają. Ale spokojnie - ferie, święta, to wszystko się zmieni.
To ja tutaj kończę. Odpowiadajcie na moje pytania, błagam, bo to ważne. Ja wam życzę fremioniastycznych snów ^^
Viv.
piątek, 11 października 2013
Rozdział 10.2
Łapcie drugą, nudną część ;__; Osobiście jestem z niej niezbyt zadowolona .
Basiek, nie fochaj się już ;*
*************************************
Fred ruszył za Hermioną. Poruszał się cicho i bezszelestnie, tak, aby dziewczyna go nie usłyszała. Gryfonka stanęła. Rudzielec wskoczył za drzewo i z ukrycia obserwował dalsze zdarzenia.
***
Hermiona już z daleka widziała Malfoya. Szedł powoli, był dziwnie tajemniczy. Szatynka ruszyła w jego stronę.
-Draco!-krzyknęła, machając ręką.
Chłopak zmarszczył brwi.
-Granger? Co ty tu robisz? Myślałem, że siedzisz z Potterem i łasicami w Trze...
Nie dane mu było dokończyć, ponieważ Hermiona przerwała to pocałunkiem. Blondyn mruknął coś, ale nie odskoczył, tylko przyciągnął Gryfonkę bliżej. Dziewczyna delikatnie wysunęła mu z kieszeni książeczkę i wrzuciła do otwartej torby. Zawyła w myślach z triumfem.
Próbowała się odsunąć, ale Draco trzymał ją mocno. Prawą rękę trzymał na jej karku, lewą obejmował dziewczynę w talii. O dziwo, całował dobrze. Nie ślinił się ani nie wpychał Hermionie języka do gardła. Całował z pasją, triumfem, smakował wiśnią i whisky. Bała się tego, co nastąpi, jeśli ktoś to widział. Bała się, co zrobi Malfoy. Ale najbardziej bała się tego, iż miała ochotę oddać ten pocałunek, chociaż wiedziała, że nie może.
Gryfonka zebrała się w sobie i odepchnęła chłopaka, aż ten upadł w kałużę. Spojrzał się na nią z dziwnym rozczarowaniem w oczach, po czym wstał, zły, mokry, upokorzony, i ruszył w stronę zamku.
Hermiona z wrażenia opadła na ławkę.
Całował tak niewiarygodnie, tak wspaniale, słodko i z nutką ostrości... Głupia! Zostaw Malfoya! Masz książkę - to jest ważne ! W dodatku jest Fred - podoba ci się, tak? No więc tego się trzymaj.
Wstała i ruszyła drogą w stronę Trzech Mioteł. Był na niej ktoś jeszcze - wysoki rudzielec w czarnym płaszczu, niosącego w ręku pudełko Fasolek Wszystkich Smaków...
-Fred!- krzyknęła, biegnąc w jego stronę.
Chłopak przyspieszył.
-Fred!
Jeszcze szybciej.
-Fred, mówię do ciebie!- krzyknęła, zatrzymując się przed nim.- Powiesz coś...?
-A co mam mówić?!- wrzasnął nagle.- Idę za tobą, a ty liżesz się na środku drogi z Malfoyem!
Hermiona zbladła.
-Ty... Widziałeś?
-Tak! Wyobraź sobie, że tak!
-Freddie, to nie tak, jak...
-Daruj sobie! Ja już wszystko wiem!
-Nic nie wiesz! Ja... Ja musiałam!
-Niby dlaczego?!
Ręka szatynki powędrowała do torby.
Twoja misja ma pozostać tajemnicą.
-Ja nie mogę powiedzieć...
-Więc zejdź mi z oczu.
-Nie, proszę, nie idź!- szatynka złapała rudzielca za płaszcz.
Fred spojrzał jej w oczy. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i była gotowa mu wszystko wyznać.
Ale potem wszystko działo się za szybko.
Znikąd pojawili się Śmierciożercy. Było ich piętnastu. Otoczyli dwójkę przyjaciół.
- Hermiono, schowaj się za mną!- warknął Fred, wyciągając różdżkę.
Szatynka wskoczyła za niego, ale nie miała zamiaru się chować. Także wyciągnęła różdżkę z kieszeni i stanęła w gotowości do walki.
Posypały się zaklęcia. O dziwo, nie padała Avada Kedavra. Hermiona walczyła z uporem, ale nawet najzdolniejsi się męczą, a ona przecież Mistrzem Pojedynków nie była. Znalazła dziurę w szyku Śmierciożerców, pociągnęła Freda za łokieć, i po chwili już uciekali w stronę zamku.
-Petrificus Totalus!- usłyszała głos za sobą, a po chwili ręka Freda, którą uparcie ściskała, zrobiła się nienaturalnie zimna i ciężka. Chłopak upadł zdrętwiały na ziemię.
-Nie!- wrzasnęła, lądując tuż obok rudzielca. Zdążyła schować różdżkę do kieszeni, zanim podeszli słudzy Voldemorta.
-Chłopaka zostawić, ją zabrać.
Gryfonka próbowała walczyć, ale ona sama przeciwko piętnastu mężczyzn... Wynik był już przesądzony. Poczuła, jak coś ciężkiego uderza ją w tył głowy, a potem była już tylko ciemność...
***
Biały sufit, białe ściany... Skrzydło Szlitalne. Fred powoli otwierał oczy. Rozejrzał się wokoło. Na krześle obok szpitalnego łóżka spała Ginny, po drugiej stronie siedział George.
-Pani Pomfrey, obudził się -krzyknął, widząc otwarte oczy brata.
-Och, dobrze, dobrze- pielęgniarka podeszła do łóżka. Uniosła głowę Freda i przyłożyła mu różdżkę do oka.
-Widzisz wszystko wyraźnie? Boli cię głowa?
-Nie, wszystko w porządku...
-Muszę cię chyba jednak zostawić tu na parę dni...
-Nie będzie takiej potrzeby, Poppy- Dumbledore wszedł do pomieszczenia.- Chłopak jest zdrowy.
Pielęgniarska prychnęła z pogardą, ale wykreśliła coś na podkładce.
-Fred- Dunbledore siadł na krześle obok łóżka.-Opowiedz mi, co się stało.
Rudzielec podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął mówić:
-Było ich dziesięciu, nie... Piętnastu. Śmierciożercy. Pojawili się znikąd i zaatakowali. Próbowaliśmy się bronić, ale było ich za wielu, zbyt duża siła. Otoczyli nas, na szczęście Hermiona znalazła lukę w ich szuka i pobiegliśmy w stronę zamku. Pamiętam, że byliśmy już prawie przy bramie, ale potem nic. Hermiona... Hermiona! Gdzie ona jest?!
Ginny położyła mu rękę na ramieniu.
-Nie było jej przy tobie.
Dumbledore pogładził brodę.
-Obawiam się najgorszego, mój drogi- powiedział dyrektor.- Pannę Granger zabrali śmierciożercy.
Basiek, nie fochaj się już ;*
*************************************
Fred ruszył za Hermioną. Poruszał się cicho i bezszelestnie, tak, aby dziewczyna go nie usłyszała. Gryfonka stanęła. Rudzielec wskoczył za drzewo i z ukrycia obserwował dalsze zdarzenia.
***
Hermiona już z daleka widziała Malfoya. Szedł powoli, był dziwnie tajemniczy. Szatynka ruszyła w jego stronę.
-Draco!-krzyknęła, machając ręką.
Chłopak zmarszczył brwi.
-Granger? Co ty tu robisz? Myślałem, że siedzisz z Potterem i łasicami w Trze...
Nie dane mu było dokończyć, ponieważ Hermiona przerwała to pocałunkiem. Blondyn mruknął coś, ale nie odskoczył, tylko przyciągnął Gryfonkę bliżej. Dziewczyna delikatnie wysunęła mu z kieszeni książeczkę i wrzuciła do otwartej torby. Zawyła w myślach z triumfem.
Próbowała się odsunąć, ale Draco trzymał ją mocno. Prawą rękę trzymał na jej karku, lewą obejmował dziewczynę w talii. O dziwo, całował dobrze. Nie ślinił się ani nie wpychał Hermionie języka do gardła. Całował z pasją, triumfem, smakował wiśnią i whisky. Bała się tego, co nastąpi, jeśli ktoś to widział. Bała się, co zrobi Malfoy. Ale najbardziej bała się tego, iż miała ochotę oddać ten pocałunek, chociaż wiedziała, że nie może.
Gryfonka zebrała się w sobie i odepchnęła chłopaka, aż ten upadł w kałużę. Spojrzał się na nią z dziwnym rozczarowaniem w oczach, po czym wstał, zły, mokry, upokorzony, i ruszył w stronę zamku.
Hermiona z wrażenia opadła na ławkę.
Całował tak niewiarygodnie, tak wspaniale, słodko i z nutką ostrości... Głupia! Zostaw Malfoya! Masz książkę - to jest ważne ! W dodatku jest Fred - podoba ci się, tak? No więc tego się trzymaj.
Wstała i ruszyła drogą w stronę Trzech Mioteł. Był na niej ktoś jeszcze - wysoki rudzielec w czarnym płaszczu, niosącego w ręku pudełko Fasolek Wszystkich Smaków...
-Fred!- krzyknęła, biegnąc w jego stronę.
Chłopak przyspieszył.
-Fred!
Jeszcze szybciej.
-Fred, mówię do ciebie!- krzyknęła, zatrzymując się przed nim.- Powiesz coś...?
-A co mam mówić?!- wrzasnął nagle.- Idę za tobą, a ty liżesz się na środku drogi z Malfoyem!
Hermiona zbladła.
-Ty... Widziałeś?
-Tak! Wyobraź sobie, że tak!
-Freddie, to nie tak, jak...
-Daruj sobie! Ja już wszystko wiem!
-Nic nie wiesz! Ja... Ja musiałam!
-Niby dlaczego?!
Ręka szatynki powędrowała do torby.
Twoja misja ma pozostać tajemnicą.
-Ja nie mogę powiedzieć...
-Więc zejdź mi z oczu.
-Nie, proszę, nie idź!- szatynka złapała rudzielca za płaszcz.
Fred spojrzał jej w oczy. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i była gotowa mu wszystko wyznać.
Ale potem wszystko działo się za szybko.
Znikąd pojawili się Śmierciożercy. Było ich piętnastu. Otoczyli dwójkę przyjaciół.
- Hermiono, schowaj się za mną!- warknął Fred, wyciągając różdżkę.
Szatynka wskoczyła za niego, ale nie miała zamiaru się chować. Także wyciągnęła różdżkę z kieszeni i stanęła w gotowości do walki.
Posypały się zaklęcia. O dziwo, nie padała Avada Kedavra. Hermiona walczyła z uporem, ale nawet najzdolniejsi się męczą, a ona przecież Mistrzem Pojedynków nie była. Znalazła dziurę w szyku Śmierciożerców, pociągnęła Freda za łokieć, i po chwili już uciekali w stronę zamku.
-Petrificus Totalus!- usłyszała głos za sobą, a po chwili ręka Freda, którą uparcie ściskała, zrobiła się nienaturalnie zimna i ciężka. Chłopak upadł zdrętwiały na ziemię.
-Nie!- wrzasnęła, lądując tuż obok rudzielca. Zdążyła schować różdżkę do kieszeni, zanim podeszli słudzy Voldemorta.
-Chłopaka zostawić, ją zabrać.
Gryfonka próbowała walczyć, ale ona sama przeciwko piętnastu mężczyzn... Wynik był już przesądzony. Poczuła, jak coś ciężkiego uderza ją w tył głowy, a potem była już tylko ciemność...
***
Biały sufit, białe ściany... Skrzydło Szlitalne. Fred powoli otwierał oczy. Rozejrzał się wokoło. Na krześle obok szpitalnego łóżka spała Ginny, po drugiej stronie siedział George.
-Pani Pomfrey, obudził się -krzyknął, widząc otwarte oczy brata.
-Och, dobrze, dobrze- pielęgniarka podeszła do łóżka. Uniosła głowę Freda i przyłożyła mu różdżkę do oka.
-Widzisz wszystko wyraźnie? Boli cię głowa?
-Nie, wszystko w porządku...
-Muszę cię chyba jednak zostawić tu na parę dni...
-Nie będzie takiej potrzeby, Poppy- Dumbledore wszedł do pomieszczenia.- Chłopak jest zdrowy.
Pielęgniarska prychnęła z pogardą, ale wykreśliła coś na podkładce.
-Fred- Dunbledore siadł na krześle obok łóżka.-Opowiedz mi, co się stało.
Rudzielec podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął mówić:
-Było ich dziesięciu, nie... Piętnastu. Śmierciożercy. Pojawili się znikąd i zaatakowali. Próbowaliśmy się bronić, ale było ich za wielu, zbyt duża siła. Otoczyli nas, na szczęście Hermiona znalazła lukę w ich szuka i pobiegliśmy w stronę zamku. Pamiętam, że byliśmy już prawie przy bramie, ale potem nic. Hermiona... Hermiona! Gdzie ona jest?!
Ginny położyła mu rękę na ramieniu.
-Nie było jej przy tobie.
Dumbledore pogładził brodę.
-Obawiam się najgorszego, mój drogi- powiedział dyrektor.- Pannę Granger zabrali śmierciożercy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)